Home > Felieton, Recenzja Film > Serial Megaman – wrażenia po obejrzeniu sezonu pierwszego

Serial Megaman – wrażenia po obejrzeniu sezonu pierwszego

Megaman? I like it! (*)

Po kilku latach przerwy, postanowiłem odświeżyć nieco swoje relacje z animowaną serią przygód Megamana. Byłem wielokrotnie ostrzegany, żebym tego nie robił – że to japońsko-amerykańska papka, która z oryginałem nie ma wiele wspólnego, że to stek bzdur i obraza dla prawdziwych fanów Blue-Bombera… Zaryzykowałem jednak i odpaliłem sobie pierwszy sezon kreskówki. Czy żałuję? Zapraszam do krótkiego opisu wrażeń.

Megaman rzeczywiście jest produkcji japońsko-amerykańskiej i rzeczywiście jest papką. Pojawiły się jedynie (albo aż?) dwa sezony, w sumie 27 odcinków. Niestety, nie miałem jeszcze „przyjemności” zapoznać się z sezonem drugim. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze w życiu okazję nadrobić tą wiekopomną stratę.

Większość epizodów sezonu przeze mnie zaliczonego, napisana jest przez niejakiego Jeffrey’a Scotta. Średnia długość odcinka to około 25 minut. Osobiście skróciłbym czas emisji do standardowych 20 minut, gdyż często daje się odczuć, że producenci na siłę zapychają ten przeznaczony dla kreskówki czas, nic nie wnoszącymi głupotami i ciągnącymi się zakończeniami.

Jak nietrudno się domyśleć, serial bazuje na serii gier o Megamanie rodem z konsoli NES. Od razu dodam, że jedynie na czterech pierwszych częściach gry. Bohaterowie z Megamana piątego oraz szóstego nie goszczą na ekranie w żadnym odcinku sezonu pierwszego.

C’mon rush! Lets kick some butts!

Każdy odcinek ma oddzielną, niezależną od poprzednich epizodów fabułę. Sprawa przestawia się pod tym względem niezwykle schematycznie, z wyjątkiem odcinka pierwszego, który jest wstępem do całej opowieści i wyjaśnia genezę powstania „walecznego robota Megamana”.

Otóż – szlachetny naukowiec, Dr Light, tworzy inteligentnego robota o imieniu Protoman. Coś nie wypaliło i w Protomanie budzą się agresywne intencje – zaczyna on demolować laboratorium, szczęśliwym trafem obezwładniając się sam. Przerażony Light postanawia zniszczyć plany dotyczące konstrukcji kolejnych robotów, jednak Wily wpada na niecny plan, który pomoże mu, tadam!, przejąć kontrolę nad światem. Kradnie robota oraz plany, a wkrótce wraca do laboratorium po resztę maszyn, które miały przynieść światu pomoc i zbawienie. Przeprogramowuje je swoim wspaniałym laserem i tak oto zaczyna wdrażać w życie swój wielki plan. W międzyczasie, Light tworzy swojego drugiego robota-prototypa o imieniu Rock oraz jego „siostrę” – Roll. Gdy dowiaduje się o niegrzecznych zamiarach byłego wspólnika, przerabia Rocka na wersję bojową. Tak rodzi się Megaman wyposażony w miotacz plazmy.

Historia to banalna, niczym moje powyższe streszczenie jej. Jak już wspomniałem wcześniej, dalsze epizody są już kalką samych siebie. Każdy zaczyna się od jakiejś konkretniejszej rozwałki, za którą stoi Wily. Następnie akcja przenosi się do laboratorium Lighta, który oglądając relację z poczynań rywala na ekranie, krzyczy „Och! To Wily! Musimy go powstrzymać!”. Podobnego zdania jest Megaman, który momentalnie wskakuje na swojego wiernego partnera oraz jedyny środek transportu jednocześnie – mechanicznego psa Rusha. „W drogę, Rush!” – krzyczy Rock, a Roll kłóci się z nim, że także chce lecieć i służyć pomocą.

Każdy odcinek telewizyjnych przygód błękitnego robota wygląda identycznie. Jest do bólu przewidywalny, oparty na schematach i każdy kolejny ogląda się z coraz mniejszą przyjemnością.

Banalne są także teksty głównych bohaterów oraz ich zaskakująca bystrość. „Brzmiało jak eksplozja…” – stwierdza zdumiony Light, kilka sekund po wybuchu, który słyszało zapewne całe miasto. Takie przypadki można mnożyć tu w nieskończoność…

Here’s… Gutsman!

Schemat przewija się też w przypadku Robot Masters, czyli robotów stojących po stronie Wily’ego. Zły doktorek do stałej dyspozycji posiada Protomana, a także Cutmana oraz Gutsmana, znanych z pierwszej części gry. Praktycznie w każdym odcinku, do wspomnianej trójki dochodzi jeden, czasami dwa roboty. Dzięki takiemu zabiegowi, w całym sezonie pojawia się całkiem sporo Robot Masters znanych z konsoli Nintendo, jednak ogromna większość jedynie jednokrotnie. A szkoda, bo kilku z nich posiada całkiem duży potencjał, jak na takiej klasy kreskówkę.

Sprawa przedstawienia wrogich robotów wygląda jednak ubogo w ogólnym zarysie. Ataki większości z nich, które w grach różniły się przecież od siebie znacznie, w kreskówce wyglądają łudząco podobnie. Prawie każdy z nich strzela czymś, co różni się jedynie wyglądem, a efekt powoduje taki sam. Co z tego, że pojawiają się tu Crystalman, Pharaohman, czy Snakeman, skoro atak każdego z nich wygląda niemal tak samo. Podobnie sprawa ma się z Cutmanem, Ringmanem oraz Metalmanem – każdy z tych robotów rzuca dyskiem (ten pierwszy nożyczkami, jednak różnicy nie widać), który przecina na swej drodze wszystko, co spotka.

Na szczęście pojawiają się też roboty z nieco bardziej oryginalnym atakiem, jak np. Toadman. Posiada on na plecach rakietę, która dostając się do górnej granicy atmosfery powoduje opad kwaśnego deszczu. I to dosłownie, bowiem z nieba leci żrący kwas. Takich przypadków jest jednak zdecydowanie za mało.

Trzeba dodać, że bronie przeciwników są bardzo słabe, gdy są w ich użyciu. Dopiero, gdy przejmuje je Megaman (bo ma taką możliwość – przez fizyczny kontakt z oponentem), stają się śmiertelnym zagrożeniem dla rywali. Pogratulować Megamanowi błyskawicznego zapoznania się z ich funkcjonalnością.

Wily, you double-crossing snake!

Nie lepiej sprawa przedstawia się z dwójką czarnych charakterów – Doktorem Wily oraz Protomanem.

Ten pierwszy jest niesamowitym tchórzem, gdyż w większości przypadków ogranicza się jedynie do pogróżek wysyłanych na ekrany, których wszędzie pełno. Jest to sztampowy przykład oklepanego złego faceta z kreskówek. Jego występ polega na głoszeniu frazesów, zachowując przy tym bezpieczny dystans oraz na głupim, pseudo-demonicznym śmiechu (w którym z demona jednak niewiele). A jak przyjdzie czas na zapłatę za złe postępki, oczywiście cudem się ulatnia (zawsze!), aby Megaman nie nudził się w kolejnym odcinku. Szkoda, że powoduje to jednak nudę u widzów.

Protoman jest jeszcze bardziej drętwy i przewidywalny. Cała jego rola, to w praktyce jedno zdanie – „Megaman jest mój!”. A gdy już ma okazję pozbyć się swojego ukochanego brata, zawsze zwleka z tym na tyle długo, że ten w międzyczasie jeszcze dziesięć razy zdoła mu uciec.

To jest zresztą spora bolączka tej kreskówki – stereotypowe zwlekanie z eliminacją głównych bohaterów. Jakby Wily oszczędził sobie te wszystkie gadki mając Megamana w garści, ten zginąłby w tej kreskówce 13 razy – tyle, ile odcinków liczy sezon. A może nawet i więcej. Ale to tylko jadąca na schematach kreskówka, więc nie liczmy tu na drani z prawdziwego zdarzenia, niestety…

Hasta la vista, Megaman!

W przeciągu wspomnianych 13 odcinków, naliczyć można niewiarygodną ilość głupot, baboli i rozwiązań tak naciąganych, że sam już nie wiedziałem, czy producenci robią to nieświadomie, czy drwią sobie z widzów. Zacznijmy wyliczankę:

– Megaman się myje! Tak. Korzysta z łazienki i przemywa sobie twarz wodą. Pewnie spocił się podczas walki z „niedobrem”.
– Cutman potrafi przeciąć wszystko, co stoi mu na przeszkodzie. Nawet całe samoloty. Gutsman natomiast radzi sobie z każdą fizyczną przeszkodą, używając swojej ogromnej siły. Nawet cały pociąg podnosi z gracją baletnicy. Jednak, gdy Megaman blokuje drzwi za pomocą… dwóch stalowych prętów, stają się one zbyt wielkim wyzwaniem dla obu złych robotów naraz.
– Nie lepszy jest sam Megaman, który także nie radzi sobie z zablokowanymi drzwiami od wspomnianej wyżej łazienki. Pewnie zmył z siebie całą megamoc.
– Gutsman traci nogi po przygodzie z nożyczkami Cutmana. Co tam, nie przejmujmy się tym i w scenie następującej po 10-ciu sekundach, pokażmy kolosa w pełni użytecznego z wszystkimi kończynami.
– Fryzury bohaterów są zrobione ze stali. I to nierdzewnej. Tłumaczy to ich trwałość i niezmienność pod wodą.
– Roll posiada w swojej mechanicznej ręce wszystkie urządzenia domowego użytku – od odkurzacza, po maszynę do szycia. Pewnie kitra tam także ubijaczkę do jajek, którą pokonałaby każdego z Robot Masters.
-Dr Light umie zaprogramować urwaną rękę robota, aby ta uratowała mu życie i przy okazji utarła nosa szwarccharakterom. Wszystko to w sytuacji, gdy nie ma czasu do stracenia, a od śmierci dzielą go sekundy. Zdolniacha.
– Dr Pedo! Doprawdy, czy nie można było wymyślić nieco mniej kojarzącego się imienia?!
– Roboty grają w karty.

Do tego mnóstwo innych, równie głupich rozwiązań, których z litości dla kreskówki oraz z braku chęci i pamięci nie wymieniam.

-Nobody destroys Megaman but me!
-Thanks brother, but nobody destroys Megaman today.

Czas wymienić natomiast kilka pozytywów, gdyż o dziwo, serial także je posiada. Po pierwsze, bohaterowie mają całkiem niezłe poczucie humoru i często zdarza im się wykonanie jakiegoś zabawnego gagu lub walnięcia śmiesznym powiedzonkiem. Najbardziej wygadany jest sam Megaman, który potrafi odgryźć się Wily’emu lub własnemu bratu, co wielką sztuką jednak nie jest, biorąc pod uwagę sztywne teksty tych dwóch postaci. Ponadto, większość bohaterów posiada niezłych aktorów podkładających głos, z Robot Masters na czele (Crystalman! Dustman!). Co jeszcze? Pomału pomysły mi się kończą… Niech będzie kilka luźnych nawiązań do klasycznych produkcji. Przykładowo, w jednym odcinku Mega przenosi się w czasie w przyszłość, w której dzieciaki poruszają się na… hover-boardach (deskolotkach), znanych z serii Back to the Future. Ostatecznie na plus zaliczyć można pojedyncze występy przeciwników z gry. To znaczy tych, którzy pojawiali się w przeciągu etapu (np. Batontony, które pojawiły się w drugiej części gry). Jednak ich udział można zliczyć na palcach jednej dłoni…

Niezłe jest też intro do kreskówki, które zrealizowane jest niezwykle dynamicznie, nie licząc beznadziejnego wokalu. Naprawdę, upchnięto tu więcej ciekawych ujęć i akcji, od zsumowanej ich ilości w całym sezonie. Można je obejrzeć na youtube.

Wszystkie te naciągane zalety giną jednak w natłoku wad, niedociągnięć i – po prostu – głupoty twórców.

Robots can’t lie!

Jeżeli, podobnie jak ja, jesteście fanami postaci Blue-Bombera, możecie śmiało sięgnąć po ten serial z 1994 roku, tylko i wyłącznie po to, aby skonfrontować z grą. Może uda się Wam wychwycić kilka dodatkowych smaczków, które mi umknęły. Jeżeli jednak nie zamierzacie oglądać Waszego ulubionego bohatera, który uzależniony od napojów energetycznych walczy tu z całą hordą głupich, bezmyślnych przeciwników, omijajcie tą kreskówkę z daleka. Zdecydowanie więcej frajdy zapewnia setne ukończenie serii gry na NESie, niż męczenie się przed ekranem i narzekanie na schematyczność serialu. Nie polecam nikomu, kto nie miał do czynienia z grami.

(*) nagłówki akapitów stanowią cytaty zaczerpnięte z kreskówki.





Tagi:Tagi:


  1. BeaR
    21 lutego, 2010 at 20:34 | #1

    Najlepsza scena to ta z „Kung-Fu Cutman!” xD

  2. Mycha
    22 lutego, 2010 at 18:43 | #2

    Nigdy nie zapomnę Megaman NT warrior ;] jak ja chciałem kiedyś mieć PET’a ;]

  1. Brak jeszcze trackbacków