Recenzja – Final Fantasy XV Episode Duscae
Final Fantasy XV przebyło diabelnie długą drogę. Lata tworzenia gry (znanej początkowo jako Final Fantasy Versus XIII) sprawiły, że zdążyła się ona doczekać statusu tytułu-widmo, który podzielił losy takich produkcji jak The Last Guardian. Sytuacja zmieniła się dopiero w momencie, gdy w trakcie targów Tokyo Game Show 2014 ogłoszono oficjalnie, że prace nad piętnastką zmierzają ku szczęśliwemu końcowi. Niestety, ze względu na konieczność dopracowania końcowego produktu premiera gry została zaplanowana na bliżej nieokreślony moment 2016 roku. Square, zdając sobie sprawę z wagi takiego opóźnienia zdecydowało się więc na wydanie specjalnej wersji demo, znanej jako Final Fantasy XV Episode Duscae.
Gra rzuca nas w jeden z początkowych fragmentów pełnej wersji. Podczas podróży przez równiny Duscae samochód bohaterów zostaje uszkodzony, uniemożliwiając im dalszą jazdę. Niedaleko drogi kompania odnajduje warsztat, w którym pracuje ponętna pani mechanik o imieniu Cindy. Zielonowłosa dziewoja oferuje ekipie naprawę ich auta, jednak aby nie było zbyt łatwo ustala koszt naprawy na równe 25 tysięcy Gil. Chcąc nie chcąc nasza wesoła kompania zostaje zmuszona do znalezienia szybkiego sposobu na zarobek. Ten zaś zostaje im podsunięty niemal pod nos, bowiem po okolicy rozwieszono list gończy za szalejącym po okolicy potworem, ochrzczonym jako Deadeye. Jak się szybko okaże, bestia jest warta swojej ceny więc bohaterowie zostaną zmuszeni do zastanowienia się nad sposobem ubicia stwora.
No właśnie – drużyna. Nasz boysband składa się (przynajmniej w wersji demo) z czterech członków. Pierwszym i jedynym, którym przyjdzie nam kierować jest książę Noctis. Kolejnym kompanem jest robiący za stereotypowego mięśniaka, wytatuowany Gladiolus. To całkiem wygadany koleś, który nieraz potrafi zarzucić zabawnym dowcipem. Type inteligenta drużynowego przypadł blondynowi w okularach o imieniu Ignis, który odpowiada za plan ubicia naszej zwierzyny. Czwartym muszkieterem jest niejaki Prompto, robiący za grupowego błazna. Jak łatwo się domyślić, to właśnie on odpowiada za uszkodzenie naszego auta i pakowanie się w kolejne kłopoty.
Demo gry przywraca mi wiarę w to, że można stworzyć dobrego FF-a w otwartym świecie. W żadnej poprzedniej odsłonie serii nie zwiedzaliśmy takich połaci terenu, podziwiając rozciągające się po horyzont równiny czy formacje skalne. Jakby tego było mało świat, który będzie nam dane zwiedzić w demie jest po prostu fenomenalny pod względem klimatu. To nadal stare dobre Final Fantasy w którym spotkamy Chocobosy, dziwne monstra i sługusów Imperium (skojarzenia z Gwiezdnymi Wojnami jak najbardziej na miejscu) – ale jednocześnie wszystko jest takie… swojskie. Tuż obok lasu znajduje się typowa asfaltowa droga, po której przemykają auta wyjęte wprost z lat sześćdziesiątych. Obok niej rdzewieją żółte znaki drogowe, zaś na polanach porozbijano przyczepy campingowe. Jest też farma chocobosów i drewniana chatka przypominająca do złudzenia te spotykane w podtatrzańskich miejscowościach. Zwiedzimy też stare ceglane magazyny, jakich pełno w poniemieckich miastach na północy Polski. Na zardzewiałej beczce po benzynie radio przygrywa jakieś stare szlagiery, a przy stoliku z parasolem siedzą ludzie ubrani w zwykłe T-shirty i jeansy. Fuzja typowej europejskiej cywilizacji z elementami fantastycznymi jest czymś, co trzeba zobaczyć na własne oczy.
Diametralnemu przemodelowaniu uległa również rozgrywka. Turowy system walki, znany z poprzednich odsłon, został wymieniony na dynamiczne mashowanie i bloki w czasie rzeczywistym. Przypomina to bardziej serię Kingdom Hearts i jest niesamowicie dynamiczne… chociaż twórcy powinni jeszcze popracować nad lockiem i blokowaniem ciosów. Świetnym pomysłem okazała się z kolei umiejętność szybkiej teleportacji do wybranego przeciwnika – i bardzo chciałbym, aby do czasu pełnej wersji twórcy umożliwili taki ruch także poza momentami walki. Specjalne akcje wymagają jednak odpowiedniego gospodarowania, bowiem zużywają one nasze punkty many, które po wyczerpaniu wystawiają nas na obstrzał wroga tak długo, aż się nie zregenerują. Jako Noctis dysponujemy kilkoma rodzajami broni, podczas gdy pozostali członkowie skupiają się na konkretnym typie broni – Gladiolus operuje potężnym dwuręcznym mieczem, Ignis specjalizuje się w szybkich atakach bronią białą a Prompto jest ekspertem od broni palnej.
Zmienił się również system zdobywania doświadczenia – od teraz, na wzór serii Dark Souls otrzymujemy je dopiero w momencie rozbicia obozu. Namiot i ognisko pełnią w grze bardzo istotną role, bowiem to właśnie przy nim będziemy rozwijać zdolności naszych bohaterów czy spożywali zdobyte wcześniej jedzenie. Dzięki takiemu rozwiązaniu gra wymaga od nas odpowiedniego gospodarowania czasem, bo chociaż brak snu nie zabije żadnego z członków kompanii to należy mieć na uwadze, że w nocy otoczenie robi się o wiele niebezpieczniejsze – więc niejako sami prosimy się o szybki zgon.
a jeżeli jesteśmy już przy punktach zdrowia to trzeba wspomnieć, że od teraz ich spadek do zera podczas walki nie oznacza wcale śmierci. W takiej sytuacji uaktywnia się nasz pasek zagrożenia, w czasie którego możemy być „reanimowani” przez kolegę z zespołu albo przy użyciu napoju. Pasek zagrożenia pozwala nam również na przywołanie potężnego Eidolona (oczywiście o ile zdobędziemy go w trakcie gry). Animacja potężnego Ramuha zamieniającego otoczenie w zgliszcza to chyba najbardziej spektakularny widok summona od czasów Final Fantasy X.
Jedno, co nie do końca zagrało w demie to oprawa graficzna, która jest bardzo nierówna. Z jednej strony bohaterowie wyglądają wybornie i naprawdę next-genowo. Mają dopracowane modele i są świetnie animowani – uwierzycie, że od czasu do czasu Noctis przełyka nawet ślinę? Równie dobrze wykonani są sami przeciwnicy… chociaż mam wrażenie, że Deadeye jest obłożony świecącymi teksturami rodem z wczesnego PS3. Na plus należy też zaliczyć efekt wody czy wygląd zwiedzanych jaskiń. Naleciałości po poprzedniej generacji prezentuje z kolei cala reszta otoczenia – nie jest ono szpetne, ale po grze na nowe konsole oczekiwałem czegoś więcej. Jakby tego było mało, demo potrafi zaliczyć wyraźny spadek liczby klatek na sekundę. I chociaż zdarzyło mi się to cały raz, to nie wyobrażam sobie by nie wyeliminowano tego problemu do premiery pełnej wersji.
Wersja demonstracyjna Final Fantasy XV urzekła mnie od pierwszej minuty. To doskonały powrót do czasów świetności serii, ale jednocześnie coś zupełnie nowego i świeżego. Gdy po ukończeniu gry oglądałem napisy końcowe moją pierwszą myślą było „Wow, Dawać mi jak najszybciej pełną wersję!”. Nic wiec dziwnego, że po napisaniu tego tekstu mam zamiar wrócić ponownie do Episode Duscae i przeczesać grę w poszukiwaniu smaczków i rozwiązywaniu wszystkich subquestów. Krótko mówiąc – jest na co czekać.
Werdykt końcowy
Co jest fajne?
- klimat
- „żywi” bohaterowie
- system walki
- otwarty świat
- muzyka
- część oprawy graficznej…
Co nie jest fajne?
- … pozostała część oprawy
- system parowania i lockowania wymaga poprawek
Przyznam, że im więcej widzę i czytam o nowym FF-ie tym bardziej mam nadzieję na powrót do starej szkoły jazdy. Niestety nadal trzymam duży dystans. Final fantasy XII było trochę inne, wprowadzało wiele nowości ale bardzo mi się podobało. FF XIII też miał być swego rodzaju rewolucją na nowych konsolach – ba śmiem powiedzieć, że demo jakie było dołączane do Filmy FF VII AC było mówiąc delikatnie – dosyć odbiegające od swojego wyrobu finalnego jaki wyszedł na rynek. Poczekamy, zobaczymy. Demo chętnie bym ograł na moim XO ale tylko wtedy gdy złapałbym je za 10-15 zł. Mogę być fanem FF-a ale nie dam się wpędzić w szpony rynku, który bezlitośnie chciałby ode mnie wydrzeć kasę za coś co powinno być po pierwsze dla wszystkich, a po drugie za darmo…
Moim ulubionym FFem jest FFX, dwunastki i kolejnych nie trawie. Bez Sakaguchiego seria przędzie raczej cienko… jednak FFXV może to zmienic. Czytam opinię w necie i nad demem latają same zachwyty. Do tego wiele mówi sie o systemie zbliżonym do Kingdom Hearts, które jest moją ulubioną serią ever. Oby tylko scenarzysta nie dał ciała, bo już nigdy nie zaufam Square :|
@Gomlin
Mnie osobiście wkurwia, że zakupiłem samo demo (bo nie odczuwam potrzeby wydania 200 zeta za Type-0, które mam na PSP) i nie mogę przesłać Square swojej opinii na temat gry w tej ankiecie która zmontowali – bo oczywiście wymagają jakiegoś kodu z instrukcji do T-0 HD. I weź tu chciej pokazać swój support :P
@SroQ
Cóż, trzeba było od kogoś koda wyciągnąć choćby na PPE :P O ile nie jest to kod potrzebny do ściągnięcia samej gry ;)
Tak – zapłacenie za DEMO mnie przeraża. SE doskonale wiedziało, że gracze rzucą się nie na Type-) a na XV niedostępnej nigdzie indziej. W samą Type-) bym chętnie zagrał aczkolwiek gdy cena zejdzie poniżej 100 zł – zatem poczekam dobre -3 lata a przy bardzo niskiej popularności gry może z 1,5 roku ? Aczkolwiek rozumiem Twój uzasadniony ból ale gra się dalej. CONTINUE >>>
Demo przeszedłem już trzy razy. Spędziłem kilkadziesiąt minut żeby zlapac tego glitcha pozwalającego na przekroczenie bariery i zobaczenie tytana. Tak, kupiłem nawet Type-0 HD które z chęcią przejdę. Krotko mówiąc – jaram sie w opór i podpisuje pod recenzją.
Chyba czas najwyższy zainwestowac w PS4. FFXV tuż tuż, a do tego jeszcze Kingdom Hearts III… moze nowa generacja nareszcie spowoduje odrodzenie nippońskich gier rpg. Chociaz prawdziwym system sellerem byłby dla mnie i tak Vagrant Story, obojetnie czy remake czy sequel.
Może wreszcie otrzymam Finala który pozwoli mi zapomnieć o trzynastce. Dema jednak nie kupię, co to to nie :P
Nigdy nie jarały mnie FF-y. NIGDY. Nie cierpię turowego systemu ze starych części. Nie trawię pierdołowatości XIII, ogrywanie której mogę przyrównać do ciężkiej grypy żołądkowej – czyli co chwilę chce ci się rzygać i masz nadzieję, że to po prostu zaraz się skończy.
I teraz czujcie puentę – pograłem chwilę w to demko u kumpla I PODOBAŁO MI SIĘ. Pewnie, główni bohaterowie to nieco gejowaty bojsbend, ale potrafią rzucić nawet zabawnym tekstem. Uwielbiam moment obozowania, kiedy po trudach dnia codziennego słyszymy muzyczkę rodem z marketu i grillujemy jakby nic. Podoba mi się design świata, zwłaszcza imperialnych. Widzieliście ich twarze po zdarciu im masek ciosami? Brrrrr.
A jeszcze jakiś czas temu pisałem, że prędzej świnie zaczną latać niż S-E przywróci blask Finalom. No nic… czas poszukać wieprzy nad głową :P
@Sev
Jakby sie zastanowić, to chwila słabości Square wcale nie była taka ogromna jak wyolbrzymia fandom – co prawda parodia w postaci XIII ciągnęła się latami, ale w przeciągu ostatnich 10 lat dostaliśmy przecież takie hity jak FFXII, Crisis Core, dwie Dissidie, udany remake FFIII i FFIV na DS… no i pośrednio świetne Type-0. To raczej niezły wynik.
@Den
Niby tak… ale to nadal „tylko” spinnoffy. Oczy fanów zawsze będą najbardziej zwrócone ku numerowanym odsłonom.