Home > Felieton, Kino, Komiks, Recenzja Film, Recenzja Komiks > Kick Ass – Film, a komiks…

Kick Ass – Film, a komiks…

Kick-Ass był jednym z najciekawiej zapowiadających się filmów tego roku. Kiedy już przejadły się nam kolejne blockbustery z superbohaterami, na horyzoncie pojawił się antybohater, który miał jednocześnie stylowo wyśmiać i oddać hołd komiksom o nadludziach w pstrokatych kostiumach. Historia nerdowatego nastolatka, grającego nocami w World of Warcraft i beznadziejnego w kontaktach z dziewczynami, który chce stać się bez żadnych mocy i gadżetów drugim Spidermanem – czy przeciętny miłośnik Marvela czy DC Comics mógłby wymarzyć sobie lepszy filmowy scenariusz?

[Tekst zawiera spoilery]

Kiedy film wszedł do kin okazało się, że ten pomysł wygląda dobrze tylko na papierze – i to dosłownie. Marvelowski komiks „Kick-Ass” autorstwa Marka Millara (Wanted, Civil War) i Johna Romity Jra zaskoczył mnie świetnie opowiedzianą historią – wpół gorzką, wpół dowcipną opowieścią o tym, co znaczy być superbohaterem w prawdziwym świecie, bez laserów w oczach czy chodzenia po ścianach. Nie dziwię się więc, że kiedy reżyser Matthew Vaughn dowiedział się od Millara o jego dziele, natychmiast nabył prawa do adaptacji.

Dziwi mnie natomiast, że tak okrutnie je okaleczył.

Od razu uprzedzam fanów filmu, że nie uważam go za tragiczny. Stanowił nawet całkiem przyjemną rozrywkę na piątkowe popołudnie. Pod warunkiem, że próbowało się zapomnieć o oryginale.

Zacznijmy jednak od początku, a zarówno w filmie, jak i w komiksie jest taki sam. Dave Lizewski, uczeń szkoły średniej, miłośnik komiksów i – łagodnie ujmując – niedojda życiowa, postanawia uczynić swoje ponure życie bardziej znośnym w dość nietypowy sposób. Zamiast jak dotychczas spędzać całe dnie przed komputerem w poszukiwaniu seriali i pornografii czy włóczyć się z kolegami, postanawia wdziać trykoty i walczyć z przestępczością w Nowym Jorku. Za dnia zatem Dave chodzi do szkoły, dyskutuje o komiksach ze znajomymi i niezwykle nieudolnie próbuje poderwać koleżankę z klasy. W nocy zaś staje się Kick-Assem – ubranym w strój pływacki superbohaterem. Podwójne życie, z którego Dave jest bardzo zadowolony, kończy się jednak z pierwszą interwencją – nóż w brzuchu i potrącenie przez samochód sprawiają, że zamiast patrolu ulic czeka go kilkumiesięczna rekonwalescencja. Po wyjściu ze szpitala przysięga, że kończy z zabawą w herosa… po czym, rzecz jasna, wraca do bycia Kick-Assem.

Otwarcie filmu miło zaskakuje. Dość wiernie oddaje treść pierwszych tomów, mimo, że wycięte zostaje parę wątków pobocznych. Życie szkolne, wypadek, szpital, zdobycie popularności – wszystko zostało zrobione dość zgrabnie. Co prawda można mieć zarzuty, że mimo najwyższej kategorii wiekowej wiele scen zostało złagodzonych, ale da się to przeboleć. Prawdziwy problem zaczyna się bowiem dopiero, gdy scenarzyści postanawiają „wzbogacić” film własną inwencją.

Prolog zapowiada obraz z charakterem, coś, co dowcipnie podsumuje dotychczasowy dorobek kina superbohaterskiego. Gdyby wiernie, na modłę Sin City, odtworzono fabułę komiksu, to może i byłoby to pójście na łatwiznę – ale wtedy na zapowiedziach by się nie skończyło. A tak scenarzyści odrywają się od materiału źródłowego i robią po prostu bardzo tanie ksero Spidermana – kolejny przesadzony, hollywoodzki film akcji.

Weźmy choćby pierwszy przykład z brzegu, ukochaną Dave’a, Katie Deauxma. W komiksie jest to dziewczyna, która nie widzi Kick-Assa jako człowieka – jest dla niej „najlepszym przyjacielem gejem”, z którym może obejrzeć następny odcinek America’s Next Top Model i przymierzyć kolejne ciuchy. Kiedy sfrustrowany chłopak przyznaje, że jest jak najbardziej hetero i że kłamał, bo ją kocha, ta reaguje dość gwałtownie… Obrzuca chłopaka wiązanką przekleństw, każe swojemu chłopakowi go pobić i wysyła mu dość, hm, nieprzyzwoite zdjęcia ze swoją drugą połówką. W filmie staje się kimś w stylu księżniczki, którą bohater zdobywa po pokonaniu swych słabości – typowa, romantyczna, bezpłciowa postać kobieca. Staje się ładną buźką, która ma przyciągnąć panów do kin – i zostaje zupełnie pozbawiona charakteru.

Jak widać, scenarzyści pozwolili sobie na kosmetyczne zmiany w scenariuszu.

Nie tylko ta postać traci barwy i zmienia się w kliszę. Tak samo staje się z Big Daddym. Gliniarz, któremu mafia zabija żonę i który zaczyna mordować przestępców. Nawet mój znajomy, który komiksów nie znosi i się ich nie tyka, widząc kreację Nicholasa Cage’a zapytał „ej, czy to nie Punisher?”. Skojarzenie prawidłowe. Także w komiksie Wielki Tatuś zostaje tak przedstawiony, ale towarzyszy temu genialny twist fabularny. Okazuje się, że cała historia o zabitej matce została wyssana z palca – po prostu był to zwykły facet, ale tak zaślepiony komiksami, że chciał zapewnić swojej córce życie na ich modłę. Kończy się to – jak można się spodziewać – tragicznie. Film jednak postanawia zamienić wykpienie wyświechtanego motywu na… wyświechtany motyw. Kompletnie wypacza to jego znaczenie.

Takich zmian jest wiele – i wszystkie zdają się mieć na celu odrealnienie całej opowieści lub uczynienie jej sztuczną. Nie mają supermocy? Wrzucić wszędzie bullet time i odbijanie się od ścian. Czarni gangsterzy mogą grać z kumplami w platformówki typu Spyro? Guzik prawda, nie mogą, oni grają tylko w dojrzałe tytuły pokroju Call of Duty! Ukazać ciemną stronę życia nerda? No co wy, przecież geekom wystarczy napomknąć raz o komiksach z cyklu Scott Pilgrim, by byli zadowoleni! Zresztą musimy im pokazać, że panny na nich lecą. Relacje z ojcem? NUUDA. Smutne zakończenie? Będzie radośniejsze, jeśli wrzucimy parę pocisków z rakietnicy! Dwie pałki jako broń? To jest passe, wrzućmy JETPACK Z MINIGUNAMI.

Ten, kto myślał, że to dobry pomysł, powinien solidnie dostać po łbie.

„Kick-Ass” ma swoje jasne strony, to fakt. Genialna gra Chloe Moretz, 13-latki klnącej i wrogów na kawałki tnącej – dziewczyna zapowiada się świetnie, oby nie skończyła jak inne młode gwiazdy. Nicholas Cage robi coś więcej, poza strojeniem jednej miny (ależ ja dowcipny). Ścieżka dźwiękowa jest doskonała – radość dla uszu. Niektóre gagi – jak dialog o rakietnicy czy śpiewanie „Crazy” w samochodzie – naprawdę śmieszą.

To wszystko jednak nie wystarcza, kiedy spojrzymy na potencjał materiału źródłowego. Powtórzę – komiks jest antytezą filmu akcji, lekarstwem na Spidermana – a twórcy adaptacji stwierdzili, że zrobią film akcji a la Spiderman. A naśladowcy Raimiego z nich marni – zdaje się, że myśleli, iż wcale nie tak bardzo zasłużona plakietka ratingu wiekowego „R” zrobi swoje…
W swoim zdaniu nie jestem zresztą odosobniony. Większość krytyków – od Rogera Eberta po Michała Walkiewicza w „PSX Extreme” – uważa, że otwarcie filmu zapowiada coś świetnego, a potem zaczyna się zjazd po równi pochyłej. A czy dziwi, że tylko otwarcie jest wierne dziele Romity i Millara…?

Bardzo znamienna jest scena, w której filmowa przeszłość Big Daddy’ego ukazana jest w formie komiksu. „Komiks” ten to przesada formy nad treścią – w dymkach widnieją zaledwie okrzyki i równoważniki zdań, wszystkie postacie mają przerysowane twarze i reakcje, zaś kadry są w ogóle prawie ze sobą niepowiązane.

I zdaje się, że właśnie w taki sposób Hollywood traktuje obecnie większość adaptacji. Oni po prostu „wiedzą lepiej”. Wiedzą, że Max Payne sprzeda się lepiej, jeśli zamiast gęstego noir wrzuci się sporo bezsensownych walk i, hm, „głębokie” motywy pokroju latających demonów. Wiedzą, że bijatyki to najlepszy materiał na dobry film. Wiedzą, że w filmach o superbohaterach chodzi o obcisłe kostiumy i seksowną aktorkę na pierwszym planie. Jednym słowem – wiedzą, że wszystkie inne media są płytkie, dziecinne, i ogólnie nie mają startu do niesamowitych dzieł serwowanych przez Hollywood.
I czy można dziwić się, że w kinach panuje obecnie taka posucha? Fani adaptacji komiksów – poczekajcie na Scott Pilgrim vs The World. Na Kick-Assa warto poświęcić czas i pieniądze tylko w wersji papierowej.





Tagi:Tagi:


  1. Bartłomiej „Barts” Nagórski
    24 czerwca, 2010 at 17:22 | #1

    Brawo!

    Sam miałem zamiar napisać takie porównanie, ale w natłoku pracy i różnych innych tekstów nie znalazłem na to czasu. A teraz już nie muszę, bo wypunktowałeś większość ważniejszych różnic.

  2. ludikbar
    24 czerwca, 2010 at 21:18 | #2

    Mi film jako film bardzo się spodobał.

  3. Mruvek
    25 czerwca, 2010 at 00:36 | #3

    Nie miałem pojęcia o komiksie Kick-Ass, w ogóle jedyna styczność z komiksami to Street Fighter (i to tylko ze względu na tytuł), ale film sam w sobie mi się nie podobał. Wystarczy chyba za recenzję, że 10 min przed końcem usnąłem.

  4. ngyr
    27 sierpnia, 2010 at 19:42 | #4

    A zostawili rażenie prądem jąder?

  1. Brak jeszcze trackbacków