Recenzja Super Smash Land [PC]
Dan Fornace, Flashygoodness i Inverse Phase to nowe twarze w środowisku twórców gier niezależnych. Choć żaden nie może jeszcze poszczycić się arcydziełem na swoim koncie, każdy dał już dowód swoich umiejętności. Projektant i programista Dan Fornace był wcześniej autorem klimatycznej zręcznościówki Blackfoot, Flashygoodness napisał ścieżkę dźwiękową do nieszablonowej platformówki Tower of Heaven, a Inverse Phase od kilku lat tworzy swoje chiptune’owe covery muzyki od OST Guilty Gear po New Year’s Day grupy U2. Tym, co łączy wspomnianych twórców jest zamiłowanie do stylistyki retro, a przede wszystkim – do pierwszego Gameboya.
Wspólna pasja doprowadziła do powstania projektu utrzymanego w modnej ostatnio konwencji demake’u. W zalewie produkcji olśniewających rozbudowaną grafiką 3D, starają się oni wracać do korzeni konsolowego grania. Nie dziwi więc fakt, że w swoim najnowszym dziele umieścili archetypowych bohaterów gier wideo spod znaku dużego N – Mario, Kirby i Linka. Wszystkie te postaci po raz pierwszy spotkały się w crossoverze na konsoli Nintendo 64. Mowa oczywiście o pierwszej części serii Super Smash Bros, która łącznie sprzedała się w ilości ponad pięciu milionów kopii na całym świecie. Gra łączyła w sobie mnogość opcji z prostotą obsługi, co w rezultacie dawało radosne i szybkie, nieprzewidywalne pojedynki. Zaawansowany jak na owe czasy model fizyki, duża ilość powerupów i przemyślany zestaw zawodników onieśmielał z początku gracza, by później wciągnąć go na długie godziny do kolorowego świata Nintendo. W dodatku Super Smash Bros zawierało rewolucyjny jak na bijatykę moduł arcade, zręcznie przeplatający momenty rodem ze staroszkolnych platformówek z szalonymi starciami przeciwko czterem przeciwnikom naraz. Dwanaście lat od czasu premiery gra nadal cieszy się powodzeniem, o czym świadczyć może liczba rozgrywek toczonych przez internet przy pomocy programu Kaileera. Dan Fornace stanął więc przed trudnym zadaniem: jak opowiedzieć tą samą historię na nowo? Forma demake’u stawia przecież spore ograniczenia kreatywności tak ważnej dla twórców indie, szczególnie w przypadku, gdy pierwowzór uznawany jest powszechnie za dzieło kultowe.
Niestety, zabrakło twórczego podejścia do mechaniki pierwowzoru – w kategorii gameplayu „Super Smash Land” prezentuje wyższe stany średnie. Decydując się na przeniesienie 64 bitowego oryginału w klimaty około gameboyowe, programiści wybrali najprostsze rozwiązanie. Zamiast szukać własnego sposobu na mechanikę gry, postanowili jak najbliżej trzymać się Super Smash Bros, jak gdyby w obawie, by przypadkiem niczego nie zepsuć. Poza kilkoma kapitalnymi nowymi grywalnymi postaciami – w tym Megamanem, prócz oprawy audiowizualnej zmiany polegają tylko i wyłącznie na cięciach dokonanych względem pierwowzoru. I nie chodzi wcale o takie detale jak brak silnika fizycznego i dynamicznej kamery – skoro celem było pozostanie w obrębie możliwości podrasowanego GB, jest to naturalne rozwiązanie – ale o istotne elementy składowe, które czyniły oryginał tak diabelnie przyjemną grą. Nieobecne są na przykład wspomniane wcześniej powerupy. Ich brak spowalnia znacząco rozgrywkę, pozbawiając bohaterów całego wachlarza możliwości. Mecze stają się bardziej przewidywalne również dzięki znaczącej redukcji palety ciosów. Autorzy Super Smash Land postanowili zrezygnować między innymi z rzutów, przewrotów oraz…bloków. Trzymając się gameboyowych technikaliów, prócz klawiszy kierunkowych dostępne są tylko dwa klawisze akcji – jeden odpowiada za skok, drugi za atak. Na obronę zwyczajnie zabrakło miejsca.
Mecze stały się przez to mniej techniczne, choć nadal wymagają od gracza pełnego skupienia. „Konwersja” pozbawiona części rozwiązań na szczęście nadal trzyma się znakomicie. W dodatku poziom inteligencji przeciwników jest wręcz wyższy niż w pierwszej grze z serii, co w połączeniu z brakiem możliwości zapisu nadaje grze prawdziwie oldschoolowego charakteru i skutecznie wydłuża czas gry w tą krótką, acz całkiem wciągającą produkcję. Seria Smash Bros zawsze jednak najlepiej smakowała w trybie wieloosobowym. Nie inaczej jest w tym przypadku – dzięki wyważonym postaciom i intuicyjnemu sterowaniu w kilka dosłownie chwil nawet początkujący gracz będzie mógł opanować system na tyle dobrze, by nie zbłaźnić się przed kolegą – wyjadaczem. Gra jest bardzo przystępna, w czym przebija swój pierwowzór, stając się idealną grą na szybkie i emocjonujące duele.
Nie mniej przyjemności przychodzi z podziwiania szaty graficznej.Trzeba uczciwie przyznać, że Super Smash Land stoi pod tym względem w ścisłej demake’owej czołówce. Perfekcja w opanowaniu zielono-szarej kolorystyki pozwoliła bezboleśnie oddać całe bogactwo i klimat radosnego świata Ninny, dzięki czemu podziwiać możemy dobrze znane miejscówki takie jak Hyrule Castle czy Sapphron CIty. Warto również wspomnieć o płynnej, szczegółowej animacji wszystkich sześciu postaci. W 60 klatkach na sekundę akcja prezentuje się obłędnie i każe się zastanawiać, dlaczego nie zostaliśmy uraczeni kolejną odsłoną SSB na GBA, czy choćby Nintendo DS. Efektu końcowego dopełnia ścieżka dźwiękowa stworzona przez Flashygoodness oraz Inverse Phase, składająca się z klasycznych tematów serii przefiltrowanych przez estetykę chiptune. Ośmiobitowe aranżacje na orkiestrę nadają rozgrywce posmaku wzniosłości nie popadając jednak w patos. Obaj kompozytorzy wykazali się dobrą znajomością układów dźwiękowych Gameboya, co nie było łatwym zadaniem biorąc pod uwagę złożoność materiału, który przyszło im opracować.
Nie będąc w świecie indie nowym zjawiskiem, Super Smash Land to solidny kawałek softu, przy której będziecie mogli spędzić z kolegami parę miłych chwil. Mam nadzieję, że doświadczenie zdobyte w tym projekcie przez Dan’a Fornace’a w przyszłości zaprocentuje przy nowej, całkowicie oryginalnej już produkcji.
SSL przyglądałem się już od jakiegoś czasu, po prawdzie żałuje strasznie, że nikt nie wydał tego w formie homebrew na DS/PSP, bo o ile na PC mozna tą gre traktowac jako ciekawostke, tam po prostu by zarządziła.
Za sama oprawe naleza sie autorom ogromne brawa, edycje pudelkowa, w jakiejs taniej serii bralbym w ciemno!