Home > Gry, Recenzja Retro, Recenzje, Retro > Recenzja Bucky O’Hare [NES]

Recenzja Bucky O’Hare [NES]

18 sierpnia, 2011 Idź do komentarzy


Będąc małym brzdącem męczyłem mojego Pegazusa. Męczyłem też rodziców… Co chwilę chciałem jeździć na okoliczne bazary, po to, by za ich ciężko zarobione pieniądze (nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby wydawać moje zaskórniaki, wyłudzane z takim trudem na różnego rodzaju przyjęciach od wujków i cioć), wymieniać dyskietki na inne, a od czasu do czasu kupić jakiś nowy kartridż. Pewnego razu moją uwagę przykuła niebieska gra z zielonym królikiem na marnej jakości etykiecie.Kurczę – pomyślałem – muszę to mieć, kumple będą mi zazdrościć takiego okazu (zabawne, że prawie wszystkie dyskietki były żółte, niczym ich skośni twórcy). Odrobinę wysiłku kosztowało mnie namówienie rodziców na kupno Buckiego Ohar’e. Po powrocie do domu, paru dmuchnięciach w kartridż i włączeniu gry telewizyjnej odpłynąłem…

Wiem, wiem – możecie nie orientować się czym, lub kim, jest Bucky Ohar’e. Przynajmniej ja nie miałem zielonego niczym główny bohater pojęcia (cóż za zręczny żarcik, jestem dumny), dopóki nie zacząłem pisać tej recenzji. Wpisanie w googlach tytułu uświadomiło mi, że gra oparta jest na serii komiksów o identycznym tytule oraz serialu animowanym produkcji amerykańsko – kanadyjskiej. Głównym bohaterem jest zielony królik, który wraz ze swoją drużyną walczy ze złem (cytat za wikipedią). Nie będę jednak zagłębiał się w niuanse fabularne komiksu, ponieważ nie jest to raczej nikomu potrzebne.

Opiszę natomiast pokrótce scenariusz gry, który, swoją drogą, można streścić w dwóch –  trzech zdaniach. No cóż, taka już uroda gier z tamtych czasów. Ale wracając do tematu – tytuł opowiada historię królika, tytułowego Buckiego, który ratując swoich popleczników podróżuje po 4 planetach – zielonej, niebieskiej, czerwonej oraz żółtej. Na każdej uwięziony jest jeden bohater, więc z prostych obliczeń matematycznych możemy dowieść, że grywanych postaci jest 6… Eeee, 1 plus 1 plus….. Jednak 5. Wcześniej zostali oni porwani przez Toada, głównego oponenta, który na dodatek teraz chce porwać naszego herosa.

Zaraz po rozpoczęciu gry na ekranie widzimy 4 planety, wymienione we wcześniejszej części tekstu. Mamy możliwość wyboru, którą z nich odwiedzimy w pierwszej kolejności. Jest to ciekawy patent, ponieważ na każdej  ratujemy jednego bohatera. Wszyscy oni mają zdolności specjalne, których użycie czasem ułatwia rozgrywkę (w następnym akapicie opiszę, w jakim stopniu to czyni). I tak np. robot uratowany na niebieskiej planecie – Blinky – posiada jetpack, którego użycie pozwoli dostać się na wyżej położone platformy. Tytułowy Bucky umie skakać wyżej, dzięki czemu przeskoczymy większe odległości. Willy, sympatyczny okularnik, wyposażony został w najmocniejszą broń. Myślę, że skutków jej działania nie muszę tłumaczyć? Deadeye przykleja się do ścian. Na koniec jedyna kobieta, a właściwie kot – Jenny, do walki wykorzystująca moce psioniczne.

Jak widać wybór bohaterów jest dość duży, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę ilość lat na karku rzeczonej gry. Szkoda tylko, że twórcy nie postarali się o większe zróżnicowanie ich  umiejętności, ponieważ z mocy niektórych śmiałków korzystamy jedynie w paru momentach. Niemniej nie poczytuję tego za wielki minus, bo, jak już wcześniej wspomniałem, tytuł ma swój wiek, a wtedy liczyła się czysta grywalność; dodatkami mało kto się przejmował.

A jak jest ze zróżnicowaniem poziomów? Dobrze… Nawet bardzo dobrze. Wszystkie planety charakteryzują się swoistą wielopoziomowością, a ponadto styl każdej z nich jest unikatowy. Raz skaczemy po lodowych blokach, uważając, by zbytni poślizg nie wpędził nas w kłopoty skutkujące wpadnięciem w przepaść; innym razem gnamy na łeb na szyję uciekając przed zalewającą nas ze wszystkich stron lawą. Możemy też pobujać się po lianach w dżungli, a jeśli jeszcze wam mało, co powiecie na poziom, w którym unikamy mechanicznych kolców, mierząc każdy skok co do milimetra?  Levele i ich konstrukcja posiadają w sobie ten pierwiastek geniuszu, którego brakuje wielu produkcjom.

Skoro już wspomniałem o precyzji, z jaką musimy skakać, nie wypada mi nie napisać o poziomie trudności. Słowo najlepiej go opisujące to… hmmm… hardkor? Chyba tak. Przysięgam, to jedna z najtrudniejszych gier, w jakie grałem. Nie ma szans, byście przeszli ją bez użycia minimum 10 kontynuacji. W Buckiego ciorałem, mając na karku 6 rok. Pamiętam, że wtedy go nie ukończyłem, ponieważ pojedynek z ostatnim bossem okazał się za trudny dla moich niewprawionych jeszcze palców. Dopiero parę lat temu udało mi się skopać tyłek Toadowi i jego kompanom wysyłanym na nas w małych statkach.

Podczas naszej przeprawy przez 4 planety nasze oczy cieszy bardzo ładna, oczywiście biorąc pod uwagę możliwości Nesa/Pegasusa, grafika. Duża szczegółowość, kolorowe poziomy sprawiają, że fani retro, których wśród czytelników Karawany nie brakuje, poczują swoiste ciepło na sercu. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

A udźwiękowienie? Cóż… 8 – bitowe melodie wpadają w ucho, nie nużą oraz ani przez chwilę nie sprawiają, że mamy ochotę wyciszyć telewizor. Ogólnie rzec ujmując – bardzo pozytywne zaskoczenie.

Kupując Buckiego Ohar’ę ponad 10 lat temu, nie przypuszczałem, że okaże się tak dobrą grą. Za rekomendację niech posłuży fakt, że mam ją do dzisiaj, a w te wakacje z przyjemnością ukończyłem ją po raz drugi. Jeśli Pegasus/Nes to konsola, na której się wychowaliście lub darzycie ją wielkim sentymentem, nie wahajcie się ani chwili – zagrajcie w Buckiego, a nie pożałujecie. Ja tymczasem zmykam, by odpalić Pegasusa i cofnąć się do czasów dzieciństwa.





Tagi:Tagi: , ,


  1. Qzx
    18 sierpnia, 2011 at 10:53 | #1

    Cześć. Jestem Qzx i niedawno dołączyłem do Karawany. Co jakiś czas będę starał się dodać jakąś reckę starej gierki, albo jakiś felietonik :).
    Tutaj macie efekty mojej pracy – reckę Buckiego. Miłego czytania ;)

  2. Tfor
    18 sierpnia, 2011 at 10:56 | #2

    Bardzo ładny tekst, witamy z załodze Karawany.

  3. Nagash
    18 sierpnia, 2011 at 11:09 | #3

    Ten szpil bardzo przypomina mi Jazz Jackrabbit.. Aż mnie naszła ochota popykać w Jazz’a :D

  4. Jaldd
    19 sierpnia, 2011 at 17:25 | #4

    Fajna gra, nie wiedziałem o niej.

  5. SroQ
    21 sierpnia, 2011 at 17:55 | #5

    przyznam bez bicia, że pierwszy raz o niej słyszę, może w przyszłości nadrobię.