Piękne czasy młodego gracza
Ostatnio mnie po raz kolejny wzięło na wspominki i przypominanie sobie „jak to drzewiej było”. Oczywiście nie będę ukrywać, że rozmyślałem przede wszystkim o czasach, gdy żyliśmy beztrosko, a życie…? To było takie tam coś – nieistotne – co działo się za naszymi plecami, gdy siedzieliśmy przylepieni do konsoli. Grało się wtedy zupełnie inaczej niż teraz, przynajmniej w przypadku większości z nas. Zupełnie inne było też środowisko pozyskiwania cartridge’y, bo jak dobrze wiadomo – na Allegro nie bardzo można było wtedy liczyć. Mekkę dla każdego z nas stanowiły wtedy sklepy elektroniczne, oraz – przede wszystkim – bazary.
Grało się często. W moim przypadku nie ma porównania do dzisiejszych czasów. Dzisiaj gram sporadycznie, kiedyś grało się intensywniej. Zaczynałem swoją przygodę z Pegasusem, gdy chodziłem do przedszkola. Grałem przed pójściem do niego, a później, większość czasu po powrocie. Oczywiście w samym przedszkolu rozmawiało się głównie o Contrze oraz Super Mario Bros., żeby nie było zbyt monotonnie w życiu. Popołudniami siedzieliśmy natomiast na trzepaku i chwaliliśmy się, jak zdobyliśmy perfecta w bonusowych levelach w Mappy. 168 in 1 rządził wtedy światem, a przynajmniej naszymi podwórkami – czyli światem. Moglibyśmy przeżyć bez umywalki, nie było dla nas straszne rozstanie się z nowo nabytym sprzętem ADG – po co to komu? Ale żeby nikt mi nie tykał mojego fioletowego (bo takiego właśnie miałem) carta! Posiadał go każdy. Nasze wielkie trofeum z dzieciństwa. Nie zamieniłbym go wtedy na nic.
Ale nie samym 168 in 1 człowiek żyje. Gracze potrzebowali nowych bodźców do grania. Kierunek – bazar. Tam właśnie znajdował się raj dla każdego ówczesnego dzieciaka. „Dyskietki”, konsole, akcesoria – tony. Morze cartridge’y. Tych samych, którymi dziś gardzimy. Kiedyś człowiek nie był taki wybredny. Braliśmy co popadnie. Najpiękniejsze w tym wszystkim był fakt, że mało kto wracał z zakupów niezadowolony. Kupowaliśmy najbardziej zapyziałego carta z całego bazaru, który zrobiony był z gumowego plastiku, a przed rozgrywką trzeba było zostawić połowę zawartości płuc na jego slocie, ale granie w nowo nabytą grę zawsze sprawiało nam radość. Specyficzne czasy, dzisiaj gdzieś zagubił się ten dar cieszenia się z tego, co mamy.
Jakiś czas później, panowie bazarowicze wpadli na kolejny pomysł – wymiana cartridge’y za drobną opłatą. U mnie kwota ta wynosiła 3 PLN. Był to strzał w dziesiątkę, gdyż większość osób posiadała (mimo wszystko) w swojej kolekcji jakiegoś sztrucla, którego niechętnie wkładała do slotu konsoli. Braliśmy takiego delikwenta (lub w liczbie mnogiej) do kieszeni, a w drugiej znajdowała się zawsze odliczona suma, to jest wielokrotność trójki. Tak uzbrojeni, mogliśmy wyruszać na podbój giełdy.
Istniała jeszcze jedna metoda nabycia nowych gier – prawdopodobnie najbardziej popularna. Oczywiście przez wymianę z kumplami. Każdy zyskał to, co chciał, wszyscy byli zadowoleni – słowem (właściwie dwoma) – pełna symbioza. Oczywiście nie ograniczaliśmy się jeno do jednego czy dwóch kolegów. To był naprawdę wielki proces, okalający czasami całe osiedla. Nie raz pozbywałem się jakiegoś carta taką właśnie metodą, a za jakiś czas zupełnie inna osoba próbowała wcisnąć mi ten sam egzemplarz. Jak się okazało, cart okrążył całą okolicę zatrzymując się pod wieloma dachami i w wielu konsolach. W owym przypadku jednak, nie potrafił zagrzać miejsca dłużej w jednym miejscu – widocznie była to naprawdę słaba gra. Nie raz zastanawiam się, czy ten sam cart nie krąży gdzieś nadal. A może podróżuje nawet z miasta do miasta, dzięki usługom Allegro? Kto wie, czy za kilka lat nie zagości ponownie w moich skromnych progach…?
Śmieszna była ta niepewność, gdy wracaliśmy do domu z cartem i rzucaliśmy się do konsoli, aby sprawdzić, czy na pewno w środku jest ta sama gra, która zerka na nas z lebela, to jest nalepki. To uczucie zresztą wcale nie przeminęło, bowiem dzisiaj również takowej pewności po zakupie carta nie mamy.
Czasami udało się nam zdobyć grę bez jakiejkolwiek naklejki. To dopiero była kinder-niespodzianka! A gdy na takiej „dyskietce” znajdował się jeszcze jakiś rarytas, euforia młodego gracza sięgała zenitu.
Inaczej wyglądało handlowanie, inaczej wyglądały też rozgrywki. Zupełnie w innym towarzystwie, niż dzisiaj. Konsolę swą – MT-777DX – dostałem w 1991 roku. Miałem wtedy 4 lata i taki rarytas był wówczas dosyć rzadki. Pamiętam, że często odnosiłem wrażenie, iż do domu zwala mi się połowa osiedla. Każdy chciał dotknąć, każdy chciał popatrzeć i co najważniejsze – każdy chciał pograć. Graliśmy długo, graliśmy często. W pokoju często było nawet około 8-10 osób. Dwójka grała, reszta grzecznie (chociaż nie zawsze – ile to resoraków zniknęło mi podczas takich sesji!) obserwowała i czekała na swoją kolejkę.
Gdy swój czas przed telewizorem już wysiedzieliśmy, potrzebny był aktywny odpoczynek. Całą ferajną lecieliśmy więc na dwór, czy jak kto woli – na pole. Ale żal tak trochę kończyć grę, zwłaszcza, że wcześniej nigdy tak daleko nie doszliśmy. Była na to metoda – najzwyklejsza pauza. Tak jest, zostawiało się zatrzymaną grę, czasami nawet na parę godzin, nie zważając na niebezpieczeństwo przegrzania zasilacza, no bo kto zwracałby uwagę na takie błahe sprawy…? Najgorzej było, gdy okazywało się, że przez ten czas rodzice zdążyli wrócić z pracy do domu i z zimną krwią uśmiercali naszego bohatera przyciskiem power. No bo przecież mało kto miał wtedy telewizor we własnym pokoju, grało się przeważnie w salonie. Za takie zagrania odwdzięczaliśmy się fochem na rodziców i nieodzywaniem się przez resztę dnia. Przeważnie aż do dobranocki, bo trzeba było poprosić rodzicieli, aby zmienili kanał na „Czipa i Dejla”.
Na szczęście gry na NES mają to do siebie, iż posiadają często zbawienne passwordy. W razie wyżej opisanej wpadki, warto było założyć sobie specjalny zeszycik, w którym zapisywaliśmy sobie owe ciągi literek. Później chodziło się po podwórku i wymieniało z kolegami takimi „szyframi”, jak to mieliśmy w zwyczaju nazywać passwordy. Oczywiście nic za darmo. Sprawiedliwość musi być, więc albo szyfr za szyfr, albo nawet… szyfr za cartridge’a! Ha! To dopiero była szkoła kombinowania i cwaniakowania.
I wiecie co? Nie chcę tutaj marudzić na obecne czasy i truć Wam, że kiedyś było lepiej. Chociaż nie ukrywam, że lata 90. wspominam z błogością wypisaną na twarzy, a na dzisiejsze nieco bardziej się krzywię. Ale bardzo się cieszę, że przeżyłem dzieciństwo w taki właśnie sposób. Beztrosko, ośmiobitowo, w towarzystwie kolegów, z uśmiechem na twarzy. Tamtym chwil i wspomnień nikt mi już nigdy nie zabierze, a ja co jakiś czas z przyjemnością je sobie odkurzę.
Poniżej prezentuję Wam dwa zdjęcia dafa, męczącego ukochany fioletowy cartridge. Były to: końcówka 1991 (pierwsze foto; ja to ten różowy wojownik) i lato 1992 (drugie).
Całkiem ciekawy tekst. Lubię czytać takie opowiastki bo też sobie przypominam jak to było w dzieciństwie.;]
też lubię powspominac te czasy, a łzy mam w oku jak pomysle ze juz nigdy nie wrócą. i faktycznie było lepiej. Tego klimatu nie zastapi dzisiejsza era internetu czy super grafiki. Tekst na 6 z wielkim plusem!
hehe ice climber ,dobra giera:) to były czasy,niestety już raczej nie wrócą:(
heh, zazdroszczę zdjęć. Mnie i bratu nikt takich nie zrobił, a mieliśmy równie kozackie dresy ;) Co tu dużo gadać – fajnie się wspomina beztroskie lata dzieciństwa. Też miałem Pegaza z takim cartem na start i było extra. Później przez długie lata w ogóle nie mieliśmy konsoli (kumple śmigali na Playstation), a teraz mam w sumie bezproblemowy dostęp do najnowszych gier i jest mimo wszystko inaczej niż wtedy, gdy młóciło się w kółko ten sam zestaw szlagierów: Contra, Mario, czołgi… Tak, to chyba kwestia wieku ;)
jakbym swój „świat” daf widział :) te czasy będę zawsze wspominał z dużym, OGROMNYM sentymentem.
Ja nidy nie miałem Pegasusa. SNESa dostałem bodajże w 1994 i nikt z moich znajomych nie miał go, tylko stara dobra podrobe NESa. Przez to nie miałem z kim się wymieniać grami, ani nie mogłem na bazarach ich kupować :(
Ech, raz nudzę, że wolałbym się urodzić w latach 40, teraz 80, a urodziłem się w 97 i… i tak jest fajnie :D
szkoda że te czasy nie wrócą;/
Dla mnie dzieciństwo też upłynęło pod znakiem Pegasusa IQ-502. Dostałem go chyba w 1994 wraz ze złotą piątką, pudełko i instrukcja standardowo poszły pod nożyczki. Również wspomnienia te same mimo różnicy wieku. Pamiętam na chacie często miałem osoby których nawet nie znałem tak samo handlowałem z kim i czym się da za nowe tytuły :) Bazarek w czwartki i soboty następnie nudzenie kogo się da o 10 zł na nowe gry ^^
Urodziłem się w 1990 i Pegasus to moda lat mojego dzieciństwa chociaż już pod koniec lat 90 wiadomo komputery pod strzechy. Prawda jest taka ,że dzisiejsze dzieciaki za 15-20 lat będą wspominały PS2, PSP, PS3, X360, komputery z równym entuzjazmem i błyskiem w oku jak my wspominamy tego cudnego 8 bitowca.
dlatego ja juz mam kilka konsolek w kolekcji, kiedyś pokaze dzieciakowi na czym gralo sie w 8mio bitowych latach mojego dziecinstwa, a reszte opowiem ;)
Czytając miałem wrażenie że czytam swoją historię – przedszkole = 1 pegasus, kupowanie gier na bazarku, granie z kumplami, ahh to były czasy, niektórzy obrali inne drogi niż dalsze granie i pooddawali mi kartidże do pegasusa, od tak za darmo, miałem ich ponad 150, było nawet kilka złotych 4 i 5 za które teraz mógłbym wziąść całkiem pokaźną sumkę na allegro (pamiętam że kiedyś na allegro złota 4 poszła za 130 zł!), niestety, ale gdzieś mi cholery poprzepadały, zapewne podczas przeprowadzki, obecnie mam dokładnie 27 cartów na poczciwego pegasusika i oczywiście moją 1 i najulubieńszą wersję pegasusa, na której to się zagrywałem za młodu BS-500AS, nawet teraz czasami lubię go włączyć i już niestety samemu poszarpać w mario, kontre, tanki czy double dragon III. Szkoda że tamte czasy przeminęły no ale cóż :) „gierka telewizyjna” (czyli sławne określenie pegasusa za młodu) 4ever!!!
Podpisuję się pod tym tekstem w 100%. Oj, kochane ’90s!
W ciekawy i fajny sposób zwróciłeś uwagę jakie to kiedyś granie było fajne. Nie chodzi mi tu tylko o samą frajdę z grania i satysfakcji przejścia gry, ale i całą resztę – wymienianie się grami, schadzkami (zlotami?) po domach z kumplami, wspólne granie, zamienianie się padem, chwalenie się kto dalej doszedł w grze, itd.
Teraz grę można otrzymać bez wychodzenia z domu (przyniesie ci ją listonosz ze sklepu internetowego), passwordy / cheaty masz w sieci, wymienianie się jest bez sensu, bo albo można pobrać grę z sieci, albo ją skopiować od kumpla (poza tym, kto pożycza oryginały ze >swojej< kolekcji?), podekscytowania nie ma, bo gry nie kupuje się w ciemno – są recenzje w sieci czy prasie, nie mówiąc o screenach i gameplayach, wszystkie schadzki i turnieje załatwia się teraz online, a twoje osiągnięcia prezentują jakieś ikonki w profilu gracza. Nie wspominając już, że grę kiedyś przechodziło się nawet tygodniami, podczas gdy dziś zajmuje to parę(naście) godzin, po czym gra wędruje na półkę.
Oczywiście ma to swoje dobre strony, ale to nie jest to samo. Jakaś większa więź była między kumplami, kiedy to zamienianie się (i wspólne granie) było fajne. Teraz gracz to jakiś samotnik siedzący w zaciemnionym pokoju, oświetlony blaskiem swojego monitora.
Heh, przypomniało mi się jak "uczyliśmy" się piosenki za zakończenie roku w szóstej klasie – przy Pegazusie i wiadrach klocków LEGO :') , albo jak kieszonkowe przepuściliśmy z kuzynem na automatach do gier w Metal Slug 2 czy Cadillacs and Dinosaurs :')
uff…
O rany, też pamieam szał na pegazłoma, chociaż były to juz lata mniej wiecej 96-98, czyli raczej schyłkowe. Na Playstation było stać tylko burżuazyjną częśc kolegów (ja takich miałem…dwoch, z czego jeden PSX-a po prostu wygrał), na kompa jeszcze za wcześnie troche, więc grało sie na Pegazusie. I tego sie nie zapomni. Latanie na malborski bazar, tzw. „Manhatan” (R.I.P [*], notabene zaśłynął on u mnie własnie z pegazłoma i peerelowskich podrobek figurek starwarsowych) po kolejne pady psujące sie w zabojczym tempie i kolejne cartridge, wymiany z kumplami, wspolny co-op w Contrze, Tankach, masterowanie wyników w Rad Racerze i jego klonach, wspolne partie w Duck Tales i Chip&Dale, kultowy Mario Bros, naparzanie sie po pyskach w Mortal Kombat… obok slaonu gier, gdzie zwykle masterowało sie po multi GoldenEye albo łoiło ile wlezie w Tekkena 3 na PSX (2 złote za godzine, tego sie nie zapomina) oraz automatów z Tekkenem 3, Mortal Kombat 4, Die Hard Arcade i Metal Slugiem Pegazus jest dla mnie bezapelacyjnie jedna z wazniejszych ikon mojego dzieciństwa jeśli chodzi o gry. To takie „Gwiezdne Wojny” elektronicznej branży w moim sercu ;3
„Pamiętam, że często odnosiłem wrażenie, iż do domu zwala mi się połowa osiedla. Każdy chciał dotknąć, każdy chciał popatrzeć” brzmi to co najmniej niejednoznacznie:D
Świetne i magiczne czasy,które na zawsze zostaną przez nas zapamiętane. Dobry felieton.
Swietny material. Przypomnialy mi sie czasy mlodosci. Co prawda w tamtym okresie bylem juz nastolatkiem, ale szal na Pegasusa mnie nie ominal i mialem swoj egzemplarz. Tyle ze juz wtedy mialem zapedy kolekcjonerskie i nie chodzilem sprzedawac i wymieniac gierek na inne, wiec bazarki sa mi obce (wiem jednak ze takowe byly). Ewentualnie zamienialem sie z kolegami na powiedzmy pare tygodni zeby przejsc gierke. Naprawde mi sie spodobalo – daf, dales rade z tym artem :)
To ma być Old School?! A gdzie Atari, Commodore, Amisia, trumienka, scena, copy party, naprawa joy’ów bo padły mikrostyki, studia komputerowe i cala ta magiczna otoczka „wgra się albo nie”? Podniecacie się jakimś Mariem, a nie znacie niczego oprócz niego. Jak dla mnie słabo.
Bartek: to przykre.
Sam również zaczynałem od Pegasusa (parę razy u znajomych grałem na C64 chyba i na Amidze? nie wiem, na czymś, na czym były wyścigi Lotus ;p) więc mogę się podpisać pod tym tekstem.
P.S. Mam gdzieś podobne foto, które zrobiłem sobie sam, dumny z mojego Pegasusa, którego dostałem na komunię. XD Jak znajdę to wrzucę.
Bartku, Daf przecież nie opisywał ogólnego pojęcia „Old School`u”, a tylko przedstawił wspomnienia jak to było dawniej w przypadku Pegasusa. Miał pewne prawo ominąć Atarynkę, C64, Amisię, kompleksu małego joysticka etc. gdyż nie o tym miał być ten felieton. Jeżeli dana osoba specyfikuje treść pod kątem jednego pojęcia retro, vide: Pegasus, to jakim człowiekiem trzeba być by wypominać, iż tekst nie traktuje o innych retro klimatach. Spokojnie, opisze się i inne sceny retro. A to, kto i kim się podnieca to już sprawa samych zainteresowanych tematem i nic nikomu do tego. A na ostatek komentarz o braku wiedzy mimo, że nie zna się za grosz komentujących jest na słabym poziomie. O czym mają pisać jak nie o Mario? W tekście o Pegasusie mają o Amisi pisać? Trochę logiki Bartku.
Także mam podobne zdjęcie jak siedzę i gram w Super Maro World 3 na Pegasusie. :D Ale nie zamieszczę, bo pewnie ogarnąłbym się na pośmiewisko.
Ja swojego Pegasusa kupiłem chyba w 1996 roku, za pieniądze z PZU z odszkodowania za złamaną rękę. :) Dostałem tylko 120zł z odszkodowania i jeszcze dziadek musiał mi dołożyć parę złotych aby kupić Pegasusa w sklepie. Mam go do dzisiaj, ale niestety już nie działa, coś tam się spaliło w środku i nie potrafię tego naprawić.
Jak ktoś chce zobaczyć to tutaj moja kolekcja gier + Pegasus:
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/773ce492c782d9fa.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/cef06db240e9fa39.html
Każdy miło wspomina dzieciństwo jakie by nie było, dla jednego granie na Pegasusie, dla drugiego na Atari, dla trzeciego wakacje na wsi. Jednak prawdziwa umiejętność to docenianie czasów w których się obecnie znajdujemy i korzystanie z możliwości tego okresu. I nie mówię tutaj o miłości to current gena, nie, nie o to mi chodziło. Mówię o możliwości zakupów gier przez internet, mówię o możliwości znajdowania osób podobnych do nas. Wiele scen żyje i ma się świetnie właśnie dzięki Internetowi. Ludzie wymieniają się grami, doświadczeniami, pomocą w naprawie starego sprzętu, artykułami na temat różnych ciekawostek itd itp. Przykładem może być scena Atari która ma się świetnie.
Jak w przyszłości elektroniczna dystrybucja gier zawładnie światem to będziemy wspominać lata obecne :) i tak w nieskończoność.
Podsumowując ogólnie problem jest w nas samych. Wszystko się nam nudzi im starsi się robimy i im dłużej żyjemy. To jest rzecz normalna.
naturalnie, lecz tutaj chodzi o fakt posiadania swojej włąsnej PIERWSZEJ konsolki i naszych początkach z tego typu zabawą jaka było granie, wiec tak czy siak, dla wiekszosci z nas wspomnienia z Pegazusem bedą zawsze szczególne, niz wspominanie Wii czy innej konsolki dzisiejszego okresu za 15lat.
Szkoda że ja takich wspomnie nie mam. PSX to nie to samo co NES. :(
Nie mniej do mnie też kuple wbijali i graliśmy w królika Bagsa(bugs bunny & taz time busters) (miałem w tedy z 5/6 lat).
Cudowna lektura DAF!
Dlatego tak bardzo sobie cenie FamiCON (w tym roku #3) i cieszę się, że na owym zlocie wyzwala się taka gigantyczna moc tamtych sentymentalnych, nostalgicznych mógłbym rzec, emocji.
Uwielbiam czytać jakie teksty! :) Eh, to se ne vrati niestety. Piękne czasy!