Magia wędrówki Jarmuscha
Jeżeli miałbym konkretnie nazwać gatunek filmowy, tworzony przez Jima Jarmuscha, miałbym nie lada problem. Cóż, są to po prostu… filmy jarmuschowskie.
Zawsze ciekawiło mnie, co takiego wspaniałego znajduje się w filmach tego reżysera. Który ich czynnik powoduje, że przykuwają mnie do ekranu z siłą niemal wodospadu. Początkowo odpowiedź na to, pozornie, banalne pytanie, nie przychodziła mi na myśl tak łatwo. Wszak wielu widzów wręcz atakuje jego dzieła. Można zarzucać Jimowi dłużyzny w jego scenariuszach. Można wytykać brak dialogów. Można czepiać się nudy emanującej z ekranu.
Ale mimo wszystko… to właśnie są te czynniki, które czarują widza. Magia dnia codziennego – codziennej rutyny. Zwyczajnych problemów, oraz owych problemów brak. Radości bohaterów, oraz tego uczucia brak. A przeważnie wspomnianych uczuć jest tu właśnie brak. Szara codzienność, niewzruszoność, znudzenie… Tak w ogromnym skrócie można określić filmy Jima. Tak w ogromnym skrócie można wymienić ich największe zalety.
Ale czy to tylko to? Czy może jest coś jeszcze – jakiś element wspólny, który przewija się przez całą kinematografię Jarmuscha?
Odpowiedź spłynęła na mnie podczas seansu jego najnowszego filmu – The Limits of Control. „No jasne!” – krzyknąłem. „To o to tutaj chodzi – o motyw wędrówki. Wędrówki, nie mającej często większego sensu. Wędrówki, dla samego przemieszczania się”.
Parafrazując słowa jednej z bohaterki powyższego filmu, zarówno świat, jak i życie, składają się z molekuł, które cały czas przemieszczają się, zderzają między sobą, tworzą chwilowe związki, które po chwili rozpadają się i ruszają w dalszą „wędrówkę”. Tak samo jest z bohaterami filmów Jarmuscha.
Już od samego debiutu tego artysty – od filmu Nieustające wakacje, jego bohaterzy dokądś zmierzają. Chociaż często sami nie wiedzą dokąd.
W Nieustających wakacjach, główną postacią jest młody chłopak, który mówi o sobie, że jest „(…) turystą. Turystą na nieustających wakacjach”. Wędruje początkowo po ulicach Nowego Jorku, później wyrusza do Paryża, cały czas licząc, że odnajdzie swoją upragnioną „ziemię obiecaną”. Kto wie, co nią jest – nie wie tego zapewne nawet on sam. Ale ta całość wciąga, tworzy wkoło siebie niezwykle pozytywną aurę. Widz nie pragnie nawet dostać odpowiedzi – on cieszy się samym podróżowaniem z głównym bohaterem. Ciekawy jest ludzi, których chłopak na swej drodze spotyka, podziwia razem z nim widoki i czuje cały ten surrealizm, płynący z jego sytuacji.
Ten sam surrealizm wylewa się z ekranu podczas oglądania następnych dzieł. W kolejnym filmie Jarmuscha, Inaczej niż w raju, sytuacja wygląda podobnie. Wszyscy przemieszczają się z miejsca na miejsce, szukają celu, którego sami nie potrafią sprecyzować. W tym filmie możemy słuchać komentarza narratora, który w głównej mierze buduje tu atmosferę – nie zaskoczę, jeżeli napiszę, że surrealistyczną. Zaskakuje nas za to Jim, stosując w filmie pewną przypadkowość zdarzeń – bohaterzy nic nie planują, wszystkie powiązania tworzą się automatycznie, znikąd.
Przypadek ten rządzi też w kolejnych produkcjach, w tym w Poza prawem. W tej opowieści trzech przypadkowych ludzi – bezrobotny DJ, alfons oraz tajemniczy, lecz tryskający optymizmem Włoch, trafiają razem do jednej celi. Prowadzą mało dialogów, a główny wątek stanowi ich wspólna ucieczka z więzienia. I tu jesteśmy w domu. Bo, jak możemy się domyśleć, po ucieczce następuje… motyw wędrówki i podróżowania. Nie wiadomo gdzie, bo bohaterowie nie wiedzą nawet, gdzie są. Idą przed siebie, robią postoje, szukają pożywienia… I milczą. Po co mają cokolwiek mówić, skoro przekazem nie mają być ich słowa, lecz ich przemieszczanie się?
Należy dodać, że owe transportowanie własnej osoby, może odbywać się w filmach Jarmuscha różnymi środkami lokomocji. Przykładem podróżowania samochodem jest film Noc na Ziemi. Pięć historii, w różnych pięciu miastach świata, dziejących się w tym samym przedziale czasowym. Każda z nich ma miejsce się w taksówce, każda dotyczy innych pasażerów, oraz kierowców. Każda też zmusza do przemyśleń, bo poruszone są tu problemy rasizmu, alkoholizmu, a nawet banalne przesłanie brzmiące „bądź sobą”.
A obok tych wymuskanych idei, bohaterowie po prostu… przemieszczają się. Niekiedy w określonym celu, gdy pasażer umiał wskazać dokładne miejsce. Niekiedy bez celu, gdy taksówka nie ma pasażera, a kierowcą jest zwariowany Roberto Benigni… Zawsze jednak jest to całym pięknem tego filmu.
Pociągi też odgrywają w filmach Jima ważne role. Jeden z nich dostał nawet rolę tytułową – mowa o filmie Mystery Train. Mimo tego, że pociąg ten widziany jest jedynie na początku i na końcu filmu, a cały środek zajmują niemrawe (co jest oczywiście zaletą) dialogi bohaterów.
Zupełnie w innej beczce kręcił Jarmusch swój film z 1995 roku – Truposz. Ta osadzona w klimatach Dzikiego Zachodu historia, opowiada już o dwóch rodzajach podróży – fizycznej oraz duchowej. Główna postać, William Blake (grany przez świetnego Johnny’ego Deppa), wędruje przez nieznaną krainę. Zagubiony, ranny, wykończony, przeżywa swoje chwile radości, strachu, a także wewnętrznych zmian. Ostatecznie, bohaterowi udaje trafić się do swej wymarzonej Mekki – tak przynajmniej można to interpretować.
Wędrówkom Williama przygrywa niesamowita muzyka w wykonaniu Neila Younga, która buduje niesamowity klimat filmu.
A teraz robimy duży krok w przód, długi na 10 lat i lądujemy w roku 2005. Data premiery Broken Flowers. Świetny film z rewelacyjnym Billem Murray’em w roli głównej. Motyw wędrówki w pełnej krasie i w najlepszym możliwym przykładzie. Podstarzały Don Johnston (z ‘t’ pośrodku ; ) ) dostaje tajemniczy list od którejś z byłych dziewczyn. Pisze w nim, że Don ma 20-letniego syna, o którym nie wie, a który to wyruszył w podróż, aby odnaleźć ojca.
Don nie próżnuje i sam w nią wyrusza – w poszukiwaniu nadawcy listu. Z pomocą przyjaciela-sąsiada, domorosłego detektywa, dowiaduje się adresów pięciu potencjalnych matek chłopaka. Wszystko dokładnie planując (a raczej otrzymując cały plan w prezencie od wspomnianego przyjaciela) wyrusza w wielką podróż, która przyniesie mu wiele przemyśleń i pozwoli na nowo odkryć samego siebie.
I tu wracamy do punktu wyjścia. Kolejny film Jarmuscha jest zarówno jego najnowszym, o którym wspomniałem na początku tych przemyśleń – The Limits of Control. Wędrówka sama w sobie, a jej cel praktycznie nieznany. Bohater dowiaduje się od kolejnych osób-łączników spotykanych na swojej drodze, kolejnych wskazówek swego zadania. Gdy już je wypełni, dostaje pustą kartkę – brak kolejnego celu, jest wolny.
A może jest dokładnie odwrotnie? Być może wolny i swobodny był podczas wykonywania danego mu zadania? A teraz, gdy nikt nie podał mu żadnego nowego celu, nie wie, w jaką wędrówkę się wybrać…?
Interpretacji jest zapewne tyle, ile głów było w kinie. Takie jest już kino Jarmuscha – niedopowiedziane. Nudne, wlekące się, dziwne. Intrygujące, poruszające, bogate. Wszystko zależy od podejścia widza, od umiejętności wyłapania przekazu, ukrytego przez reżysera.
Wiem jedno – Jarmusch zaskoczy mnie kolejnym filmem. Mimo, iż będzie on o tym samym, co poprzednie, chętnie wybiorę się w podróż z kolejnymi bohaterami.
Najnowsze komentarze