Home > Gry, Recenzja PSX, Recenzja Retro, Retro > Recenzja – Fighting Force

Recenzja – Fighting Force

Niezależnie od czasów rynek gier komputerowych na PC zawsze ubogi był w tzw. „bijatyki”, względnie „nawalanki” czy „napierdzielanki” (lub wulgarniej). Chodzi mi o tytuły przy których gracze mogą wcielić się w mistrzów walki wręcz, niejednokrotnie rozwalających wszystko co stanie na ich drodze. Gry, których korzenie zostały zasadzone przy takich  elektronicznych klasykach jak m.in. Double Dragon czy Bruce Lee. Jednym ze sztandarowych tytułów lat 90-tych zgodnym z przesłaniem bijatyk jest Fighting Force z 1997 roku.

Moja własna Apokalipsa


Oczywiście nie jest to taki rodzaj emocji serwowany jak choćby przy wspomnianym Double Dragon. Twórcy Fighting Force zgodnie z zasadami ewolucji nieco unowocześnili gatunek przenosząc bohaterów rozgrywki do trzeciego wymiaru, w świecie trudnym do ogarnięcia.

Fabuła gry opowiada o psychopacie, niejakim doktorze Zenga. Osobliwość to o długich rękach, która swego czasu przepowiedziała koniec świata. Niestety ani w dniu wyznaczonym przez jego przepowiednię, ani nawet kilka nocy później do żadnej apokalipsy nie doszło. Sam dr Zenga w obawie przed kompromitacją i śmiesznością wśród wyznawców swojej przepowiedni oraz wśród znanych mu dygnitarzy postanowił wyjść końcowi świata na przeciw… samemu go wywołując.

Dr Zenga uknuł diaboliczny plan unicestwienia trzeciej planety od słońca, który w oparciu o rzeszę jego popleczników i wyznawców mógł zostać skutecznie zrealizowany. Szczęśliwie jedna z jego współpracownic przejrzała w porę na oczy i postanowiła przeszkodzić w realizacji ręcznie sterowanej apokalipsy. Owa współpracownica podjęła kontakt z czwórką świetnie wyszkolonych wojowników, którzy po łamanych kościach zwolenników dra Zengi dojdą wreszcie i do niego…

Szczęśliwa czwórka


Pomimo, że fabuła Fighting Force daleka jest od oryginalności to nie ona w grze jest najważniejsza. Już sam fakt, że twórcy gry wysilili się na coś więcej niż „uratowanie księżniczki” albo „zemstę” jest chwalebne… nawet jeśli jest to równie tandetne „ratowanie świata”. Wróćmy jednak do naszych bohaterów…

Fighting Force oferuje cztery postacie, wyposażone w unikatowe cechy i zdolności.

Najbardziej rozpoznawalna postać gry to Ben Jackson, znany szerzej jako „Smasher”. Został on prawdopodobnie wyjęty z jakiejś rzymskiej areny przeznaczonej dla gladiatorów. Człowiek ten zdecydowanie powinien walczyć ze smokami, potworami i najgorszymi kreaturami, a nie rozwalać radiowozy na ulicach świata Fighting Force. Stało się jednak inaczej i ów jegomość o znikomym karku i bicepsie większym niż obwód klatki niejednego czytelnika, będzie rachował kości zwolenników dra Zengi. Choć jest powolny jak radziecki czołg to siłą nadrabia większość mankamentów.

Drugi z bohaterów posiadających parę jąder to Hawk Manson. Koleś to, który ledwo ukończył ćwierć wieku, ale zdołał do perfekcji opanować umiejętność poruszania się w tzw. nieprzyjaznym otoczeniu. Hawk Manson stylem może przypominać niejakiego Alexa z gry „Franko: The Crazy Revenge” (chodzi mi tutaj przede wszystkim o jakże modną koszulę, ale także i o podobny poziom umiejętności). Siła jego ciosów jest na pewno mniejsza od Smashera, ale Hawk nadrabia to szybkością i zręcznością.

Gustująca prawdopodobnie w lateksie Mace Daniels to młoda wojowniczka, bez specjalnego przetarcia w ulicznych bojach, ale wszelkie braki nadrabia wdziękiem i szalonym poczuciem humoru. Jej najskuteczniejszą bronią są długie nogi, które kąsają prawdopodobnie równie mocno, co śliczne nogi Jade z Mortal Kombat. Mace Daniels jest szybka, ale zdecydowanie ustępuje siłą dwóm wspomnianym wcześniej samcom.

Najsłabszą wojowniczką w grze wydaje się Alana McKendricks, nastolatka wyjęta rodem z pornola z serii „Teen Hitch Hikers”. Panna McKendricks ubrana jest dosyć wyzywająco i na pewno bardziej skąpo od Mace Daniels, ale w żadnym wypadku nie dorównuje jej klasą i kobiecością. Kierując Alaną swoją szansę w starciach z rywalami można upatrywać w tym, że jest to najszybsza i najbardziej zręczna postać, a poza tym jej powietrzne piruety to nieomal legenda.

Cała czwórka poza świetnie wyćwiczoną sprawnością własnych kończyn będzie mogła w starciach z rywalami korzystać także z… wszystkiego co będzie pod ręką. W Fighting Force dochodzi do pełnej interakcji z otoczeniem zatem warto czasem podnieść jakąś skrzynkę albo felgę i wymierzyć ją w głowy naszych oponentów. Za każdego przeciwnika otrzymujemy odpowiednie punkty kumulowane przy wykorzystaniu barwniejszych metod walki.

Walczyć jak Bruce Lee


Fighting Force to perła gatunku. Jak wspomniałem we wstępie jest to gra wywodząca się z konwencji klasycznych bijatyk, ale z tą różnicą, że tutaj poruszamy się na otwartym i nieskrępowanym ograniczeniami terenie. Fighting Force zostało utrzymane w pełnym trójwymiarze z dobrze dopasowującą się do walk kamerą, co tylko podnosi i tak wysoką grywalność.

Podczas naszej krwawej wędrówki w kierunku „zawsze przed siebie”, przyjdzie nam porachować kości niezliczonej ilości zwolenników dra Zengi. Będziemy walczyć na ulicach, w budynkach, w tunelach i we wszystkim co mogą przynieść zepsute aglomeracje.

Rozgrywce towarzyszy czytelna, dobrze wykonana szata graficzna. Oczywiście szczegółów pod postacią nadruku na puszce po coca-cocli nie będzie w Fighting Force, ale Core Design zadbało aby animacje były na tyle wyraźnie i efektownie skonstruowane aby nie utrudniały życia. Podobnie jest z efektami dźwiękowymi, które wiernie oddają poszczególne zdarzenia, jak wymierzane ciosy, rozbite szyby, upadki, itd.

Fighting Force największą furorę zrobił na Play Station, ale bez wątpienia na PC-tach czy N64 też posiada oddane grono fanów.

W efekcie gracz otrzymuje solidną porcję ulicznego mordobicia. Grę jakich na rynku mało, w której przy użyciu najbardziej wykwintnych metod walki przyjdzie nam zrealizować marzenie o byciu Brucem Lee czy Chuckiem Norrisem. Choć Fighting Force w oprawie fabularnej nie jest szczególnie zachęcające to nadrabia to samym pomysłem i efektownymi walkami, a tym samym bardzo dużą grywalnością.

Musisz sięgnąć jeśli… chcesz połamać trochę kości!





Tagi:Tagi: ,


  1. k
    13 lipca, 2010 at 15:42 | #1

    mam fulla z cd-action! :D
    cholerna klasyka i konkretny klimat, jakiego już po prostu nie ma i nie będzie.
    pamiętam jak szlag mnie trafiał, gdy jeden z pierwszych kompów nie mógł pociągnąć tej gierki ;) szok…

  2. Morden
    13 lipca, 2010 at 15:56 | #2

    Jako ciekawostke mozna dodac, ze gra poczatkowo pisana byla na Sega Saturn i ukazac sie miala pod tytulem Streets of Rage 4 / Streets of Rage 3D. Core, jadace na fali popularnosci Tomb Raidera, chcialo postawic na zysk i wypuscic gre nie tylko na Saturna, ale i na konkurencyjne platformy. W latach ’96-’97 Sega nie myslala o wypuszczaniu swoich gier na platformy inne niz ich wlasna, wiec kontrakt z Core zostal zerwany, a gre wypuszczono pod tytulem Fighting Force na PlayStation, PC i Nintendo 64, zupelnie pomijajac Saturna.

    Istnieje jednak Saturnowa beta, ktora wyplynela w 2008 roku [dwa lata po rozpadzie Core Design], i ktora pobrac mozna z Hidden Palace. Jesli ktos chce tylko rzucic okiem i ocenic jak wygladala wersja na konsole Segi, odsylam do klipow:

    – > Fighting Force Saturn Beta 01
    – > Fighting Force Saturn Beta 02

  3. Paweł „daf” Fliegel
    13 lipca, 2010 at 16:03 | #3

    Też grałem w wersję z CDA. Pamiętam, że początkowo zagrywałem się dosyć ostro, później jednak szybko się znudziła. ; )

  4. MaQ
    13 lipca, 2010 at 17:13 | #4

    Ahhh łezka się w oku kręci:D Te kanciaste twarze;d Recka bardzo fajnie napisana:) Nie raz banan na twarzy mi się pojawił:D
    Dzięki Morden!:) Lubię takie ciekawostki:)

  5. Morden
    13 lipca, 2010 at 17:30 | #5

    @MaQ„Te kanciaste twarze”

    Kanciaste twarze powiadasz. Hehe. Tak przy okazji, to bardzo przyjemna gra. Gralem w nia wielokrotnie na automacie, a po latach upolowalem wersje Saturn.

  6. Luna
    13 lipca, 2010 at 18:43 | #6

    Pokazany filmik to DOKŁADNIE demko które kiedyś ogrywałem na PSXa zanim dorwałem pełna wersję gry:) Piękne czasy:)

  7. Cwistak
    13 lipca, 2010 at 19:16 | #7

    Uwielbiam.
    Jakiś czas temu postanowiłem sobie odswiezyc te gre i wyszlo tak, ze w przeciagu minionych dwoch tygodni przeszedlem ja dwa razy. Multiplayer rządzi, duuużo funu :D

  8. ktostam
    15 lipca, 2010 at 00:14 | #8

    ff obok dynamite deka to moja ulubiona bitka, btw imho przejscie tego gatunku w 3d nie zabilo ducha ich dwu wymiarowych poprzednikow

  9. green
    13 sierpnia, 2010 at 16:02 | #9

    Pamiętam jak kiedyś pocinałem w to z bratem na jednej klawie xD
    Stare dobre czasy…

  1. Brak jeszcze trackbacków