Nintendo DS – miłość od pierwszej zapowiedzi
Każdy szanujący się gracz, a nawet i casual, powinien znać Nintendo. Japoński gigant, wiele razy ustalał nowe standardy (bądź trendy) w branży gier. Można tutaj przytoczyć przykłady kultowego NES’a, Gameboy’a i dzisiaj już – DS’a. Zacznijmy jednak od początku, za co to Dual Screen zyskał sobie u mnie miano „kultowego”.
Pierwsze kroki wielkiego N w dziedzinie handheld’ów sięgają lat 80’. Nazwa „Game & Watch”
zapewne wam coś przypomina. Skupimy się jednak na wersji G&W wydanej w 1982r., a mianowicie urządzeniu, które nosi tytuł Multiscreen. Przez wielu uznawany jest za protoplastę DS.’a. Nie trzeba nawet pytać, dlaczego. Wystarczy jedno spojrzenie na ów wynalazek i już widzimy wspólną cechę – dwa ekrany. W zasadzie na tym kończą się podobieństwa, pomijając fakty, iż jest to produkt Nintendo i uświadczymy na nim gry od samego producenta.
Przenieśmy się do 2003r. Jest listopad, Ninny ogłasza, że już w kolejnym roku zagramy na nowym hardware o nazwie Nintendo DS. Nazwa konsolki, jeszcze przed premierą, zdążyła zaliczyć lifting i została zmieniona na „Nitro”, jednak ostatecznie powrócono do pierwszego konceptu nazwy. Nadszedł grudzień, 2004r., kiedy to sprzęt miał zadebiutował w Japonii. Nastał istny BOOM, którego nie spodziewało się samo Nintendo, często mając problemy z nadążeniem w produkcji konsoli.
Wspomniany G&W Multiscreen z grą Bomb Sweeper
Pokrótce tak prezentuje się geneza powstania DeSki. A jak to wszystko zaczęło się u mnie? Pierwsze informacje dotyczące DS’a jakoś mi umknęły (byłem wówczas jeszcze bardzo młodym graczem ;>), a wszystko zaczęło się od paru stronicowego testu w popularnym czasopiśmie NEO+. Artykuł ten czytałem dziesiątki razy, puszczając wodze wyobraźni, jak to zabawa z tą konsolką musi być przednia. Jako, że sprzęt nie miał jeszcze premiery w Europie, cierpliwie czekałem na jego premierę. Gdy w końcu to się stało, bez żadnego namysłu wiedziałem, że muszę ją posiąść! Błaganie rodziców o dorzucenie do interesu poskutkowało, jednak wydłużyło to mój czas oczekiwania, co wzbudzało we mnie nieziemskie pokłady agresji. Mój Gameboy Advance SP w trybie natychmiastowym został sprzedany i po złożeniu całej gotówki do kupy, nareszcie go dostałem – DS był mój. Zakupiłem go na krakowskiej giełdzie elektronicznej, gdzie później często wracałem, aby wymieniać gry (Super Mario 64DS na NFS Carbon, mój najgorszy deal). Pierwszym tytułem, jaki ukończyłem był Goldeneye: Rouge Agent. Moje zachwyty nad grą nie miały końca, pełne 3D, precyzja w celowaniu za pomocą TS’a – a gra z dzisiejszego punktu widzenia jest, hmmm… kiepska? To był dopiero sam początek mojej przygody z DS’em, a już byłem zakochany po uszy.
W kolejnych latach konsola złapała upgrade i w moich łapkach zawitał DS Lite. Zanim do tego doszło, Classic został zamieniony na PSP, czego długo nie mogłem sobie wybaczyć. Ostatecznie, wróciłem na dobrą drogę i Lite’a posiadam do dzisiaj. Sprzęt sprawuje się świetnie – wszelkie mity o pękających zawiasach, rozkalibrowanym ekranie, czy psujących się buttonach L i R, nigdy mnie nie dotyczyły. Miałem okazję zagrać również na DSi oraz DSiXL, jednak nie czuje potrzeby zmiany konsolki (DSiWare nie powala, a bajery typu odtwarzanie muzyki, dostarcza mi choćby programator).
Od lewej: DS Classic, DS Lite oraz DSi. Brakuje nam tylko największego z braci – DSiXL
Innowacyjność (vide oryginalność) i niezawodność (bardzo dobre wykonanie). Mamy już dwa czynniki, składające się na kultowość DS’a. Czas jednak na najważniejszy z czynników – GRY. Tysiące tytułów wydanych w przeciągu ostatnich prawie 7 lat. Wiele z nich to najczystszy chłam, ale ilość gier wybitnych (must-have) powoduje zawrót głowy. Samą rekomendacją będzie to, iż po ukończeniu ponad 50 gier, i 5 latach z DS’em nadal mam, w co poszarpać.
Przede wszystkim bibliotekę gier na DS’a wyróżnia różnorodność. Każdy znajdzie coś dla siebie: gry logiczne (Picross 3D), jRPG (wszelakie FF’y, Chrono Trigger, TWEWY), platformówki (tak, tak, New Super Mario Brothers), FPS’y (Dementium, Metroid Primie), visual novel’y (genialne 999, Hotel Dusk), czy mini gierki idealnie sprawdzające się na takim sprzęcie (Rhythm Heaven, Wario Ware). Wszystkie wyżej wymienione gry to ledwo garstka tego, co czeka każdego posiadacza DS’a. Ilość spędzonych godzin z konsolą będzie naprawdę ogromna i nie przeszkodzi nam w tym szybko rozładowująca się bateria ;>. Nie wspominałem kwestii oprawy video gier, ponieważ wszyscy wiemy jak jest. Na DS nie uświadczymy gier mogących dorównać wykonaniu tym z PSP, co nie oznacza, że konsola nie posiada pięknych tytułów – proponuję sprawdzić Okamiden, Ninja Gaiden DS, Mario & Luigi BiS, czy którąkolwiek z trzech Castlevanii.
Obawiam się tylko jednego – konsola, która jest dla mnie kultową (poprzez wymienione wyżej czynniki), przez wielu dzisiejszych graczy, głównie tych bardzo młodych, jest uważana za totalny „szit”. Ostatecznie im się nie dziwię, ponieważ smartfon’y pod względem technicznym oraz dostępności (hardware i software) biją na głowę DeSkę. Jednak, co im z tego skoro nigdzie indziej nie uświadczymy tyle czystego miodu płynącego z samego gameplay’u. Oby tylko 3DS utrzymał dobre imię marki i święcił równie wielkie triumfy, jak swego czasu jego młodszy brat.
Nintendo you own my heart with this little device, called Dual Screen…
DS Lite był pierwszym handheldem, którego zakupiłem osobiście (a było to w 2007 roku) przed świętami i muszę stwierdzić, że dwa tygodnie spędzone przy Zeldzie czy Mario Kart sprawily, że stały się one tak jakoś bardziej magiczne. Obecnie większośc gier z DS-a przechodzę na 3DS-ie, przy ktorym gra na analogowej galce nieraz wydaje sie o niebo lepsza.