Historia serii Resident Evil – część 1
Słysząc tytuł „Resident Evil” w mojej głowie rysuję się obraz kultowej już posiadłości na obrzeżach Raccoon City oraz wygłodniałych zombie, których jedynym celem było dorwanie się do naszych ciał. Młodsi gracze zapewne kojarzą tą serię z rzezi, jaką niesiemy w hiszpańskich i afrykańskich wioskach. Jak to wszystko zmieniało się na przestrzeni lat? Przyjrzyjmy się temu, sięgając pamięcią do samych początków powstawania serii.
How it begins…
Mamy końcówkę lat 80’. Capcom wiedzie prym wśród producentów gier, a świeżo powstałe marki, tj. Mega Man czy Street Fighter, wróżą firmie tylko dobrze. Przychodzi rok 1989, na konsoli o nazwie NES, ukazuje się gra Sweet Home. Jest to survival-horror, wydany właśnie przez Capcom, który słusznie nazywany jest protoplastą serii Resident Evil. Opowiada on o grupie pięciu osób, które trafiają do opuszczonej posiadłości. Po przekroczeniu jej progu bohaterowie zostają uwięzieni i już wiemy, co nas może czekać. W grze uświadczymy liczne zagadki, walki z różnorakimi monstrami, czy animacje otwieranych drzwi – brzmi znajomo, prawda? Dorzućmy do tego, iż twórcą gry jest Shinji Mikami (późniejszy twórca Resident Evil), a wszystko staję się jasne jak słońce.
Sweet home and sweet doors
Jill Sandwich
Przeskakujemy do 1996 roku. Mijają dwa lata od premiery PlayStation, a konsola wzbogaca własną bibliotekę gier o kolejne hiciory. Capcom dokłada jedną cegiełkę od siebie, wydając pierwszą część Resident Evil. Gra podczas premiery potęgowała klimatem, statyczne tła, trójwymiarowe postacie i kamera zawieszona w danym punkcie – wszystko to idealnie oddało klimat grozy. A dlaczego o tym piszę? Ponieważ początkowo Resident miał być FPS’em! Jak wiemy, kilka lat później spróbowano takiej konwencji i nie był to najlepszy eksperyment.
Wydarzenia zawarte w Residencie, przedstawiają nam historię grupy STARS, która została wysłana w tereny gór Arklay, aby zbadać dziwne zjawiska zauważone w pobliskich lasach. Po zaginięciu Bravo Team, mającej zdać raport z poszukiwań, na miejsce przybywa ekipa Alpha. I tutaj zaczyna się nasza przygoda. Chyba wszyscy pamiętaj intro z udziałem prawdziwych aktorów. Mnie w tamtych latach osobiście imponowało (jako paroletniemu łebkowi), ale dzisiaj może wywołać, co najwyżej uśmiech politowania na twarzy. Skoro jesteśmy już przy aktorach, przypomnijmy sobie jakość voice-actingu oraz sens dialogów w pierwszym RE. Myślę, że ta jedna cut-scenka pokazuje pełną „ułomność” obu aspektów w grze.
Sam gameplay jednak zdołał się obronić i przetrwał próbę czasu. Nacisk na eksplorację i zagadki nadal sprawdza się świetnie, a każde spotkanie z przeciwnikiem potrafi podnieść poziom adrenaliny (jeden magazynek w kieszeni + brak roślinek ;>). Dorzućmy do tego bestiariusz, który wprost nie może się nie podobać. Zombie to standard, ale choćby pierwsze spotkanie z Hunterami jest czymś niezapomnianym. Główny boss również zasługuje na słowa pochwały – Tyrant jest naprawdę przerażający. Ciągle słyszy się lament dotyczący sterowania w Residencie, jednak mnie nigdy ono nie przeszkadzało. Stało się niejako wizytówką serii, tak samo jak skrzynie przeznaczone dla przedmiotów, wszechobecny backtracking, czy już wspominane na początku, animacje otwieranych drzwi.
Scena, która każdemu podnosiła tętno. Spotkanie z Cerberami nie należało do najmilszych.
Pierwsza część Residenta stała się dla innych producentów wzorem do naśladowania w kwestii survival-horroru. Mimo iż sporo przed Residentem ukazała się seria Alone In the Dark (z której Capcom także czerpał inspirację), to właśnie produkt Mikami’ego stał się bardziej rozpoznawalny. Dobra sprzedaż, pozytywne recenzje oraz udana próba wykreowania nowej marki. Co należy zrobić dalej? Oczywiście wydać kontynuacje, na którą przyszło nam czekać 2 długie lata.
Zanim do tego jednak dojdziemy, warto poświęcić parę słów konwersjom oraz remake’om. Po PlayStation swoje wersje otrzymał PC oraz Sega Saturn. Każda z wersji różniła się od siebie drobnostkami, ot na Saturnie mieliśmy ciut gorszą oprawę graficzną, ale mogliśmy spotkać złotego Tyranta, czy przeciwnika o nazwie ‘Tick’. W 1999r. ogłoszono wersję na GBC, jednak projekt porzucono przy końcowej fazie powstawania, ze względu na zbyt mała moc obliczeniową Colora. Kolejno w 2002r., swoją wersję otrzymał Gamecube, ale temu poświecę osobną część artykułu ;). Nadszedł rok 2006 i na dwuekranowym handheldzie Nintendo wylądowała remake Residenta, o podtytule Deadly Silence. Próżno szukać tutaj jakichkolwiek nowości czy znaczących zmian, ot odgrzany kotlet, który dobrze smakuje.
Wesker w wersji zombie – taki exclusive tylko na Saturnie
What’s next?
Tak pokrótce prezentują się początki serii Resident Evil. W kolejnej części artykułu przyjrzymy się kontynuacji oraz pierwszemu skokowi Residenta w next-geny. Stay tuned!
Tak nieco odbiegając od samej historii, na hidden-palace.org cąłkiem niedawno wyciekły wersje beta pierwszego RE, bardzo wczesne. Jesli kogoś to ciekawi, powinien sie z nimi zapoznać ;)
Do dzisiaj pamiętam, jak zobaczyłam po raz pierwszy RE, jeszcze za czasów salonów gier. Wtedy grafika gry wydawała mi sie taka realistyczna, że do dzisiaj zapamiętałam swój odbiór walki z Plant 42. Jeśli ktoś nie stoczył z nią boju – niech sie wstydzi ;*