Home > Gry, Recenzje > Final Fantasy: Type-0 – wrażenia z wersji demo.

Final Fantasy: Type-0 – wrażenia z wersji demo.

2 października, 2011 Idź do komentarzy


PSP dla fanów kultowej serii jRPG stanowi bardzo łakomy kąsek, dostarczając im prawdopodobnie najlepsze odsłony Ostatniej Fantazji na tej generacji konsol, żeby wymienić chociażby Crisis Core czy Dissidie (wraz z równie udanym sequelem). Przyznaję więc bez bicia, że na europejską premierę FF:Type-0 czekam niemal jak na nadejście Mesjasza. Gra (zapowiedziana w zamierzchłych czasach jako FF Agito XIII) jest tak naprawdę pierwszym Finalem od dawien dawna, który wzbudził moje zainteresowanie na dłużej niż pół godziny. Jako, że choroba od dwóch dni zmusza mnie do bezproduktywnego leżenia w łóżku, postanowiłem nadrobić zaległości i przetestować wydaną jakiś czas temu wersje demonstracyjną gry.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że demo jest dostępne póki co tylko w wersji japońskiej, co pewnie wielu graczy skutecznie odrzuci od przetestowania tej pozycji. Dla tych, którzy jednak się przemogli, serwis Siliconera przygotował przydatny poradnik, ułatwiający poruszanie się po grze i menusach.

Po wędrówce po kilku lokacjach, mieszczących się w szkole docieramy do sali, w której możemy zapisać stan gry oraz wybrać u Moogla interesujące nas misje. Gdy już się na to zdecydujemy, pojawia się krótka cut-scenka, prezentująca przelot do wybranego miejsca, zaś po niej zostaniemy poproszeni o wybór drużyny, ekwipunku i kilku pomniejszych rzeczy. Warto nadmienić, że w wersji demo oddano nam możliwość wyboru 7 z 14 uczniów klasy Zero, stanowiących naszą kompanię.
Sam gameplay (zajmujący tutaj grubo ponad 2 godziny, co jest miłym zaskoczeniem, jak na demo) przypomina z grubsza połączenie The 3rd Birthday z wspomnianym już Crisis Core. Poruszamy się gałką analogową, pod przyciskami geometrycznymi kryje się atak bronią, czary obronne, zagranie defensywne i specjalna umiejętność bohatera. Przytrzymanie R umożliwia nam skupienie się na konkretnym przeciwniku, kamerę z kolei obracamy przy pomocy krzyżaka. Wykorzystane przez nas punkty MP podładowujemy, zadając obrażenia oponentom, z kolei życie, zgodnie z obecnymi standardami, regeneruje się samoczynnie w spokojniejszych fragmentach rozgrywki. W dowolnym momencie możemy także przełączać się pomiędzy trzema wybranymi do misji członkami drużyny. W grze wykorzystano patent znany z Lost Oddysey (X360), w którym w pewnym momencie ataku znacznik wroga zmienia kolor na czerwony, co pozwala nam zadać silniejszy cios, najczęściej kończący się śmiercią nieszczęśnika. Powracają też znane i lubiane Summony, jednak w przeciwieństwie do np. FFX, przywołanie takiej istoty wiąże się z poświeceniem jednego z członków załogi.

Po raz pierwszy muszę pochwalić Square-Enix za przygotowaną fabułę (co czynię z małą niechęcią, mając w pamięci płastugi pokroju FFX-2). Twórcy podeszli do tematu ogarniającej królestwo wojny z pełną powagą i realizmem – ludność cywilna ginie z rąk najeźdźczej armii w ilościach hurtowych, nasi przeciwnicy to kawał bezwzględnych skurczybyków (i przy okazji twórcy mocno inspirowali się przy ich kreowaniu Nazistami) przez co krew pojawia się o wiele częściej niż w jakimkolwiek innym tytule z serii. Jasne, możemy się domyślać, że i tak znowu dostaniemy klasyczny schemat pt. „Grupa nastolatków ratuje świat”, ale po ogranym demie warstwa fabularna gry jest jej ogromnym plusem.
Patrząc od strony technicznej, Final Fantasy: Type-0 to kawał świetnej roboty, pokazujący, jak ogromny potencjał wciąż tkwi w powoli odchodzącej do lamusa kieszonsolce Sony. Animacja lubi czasem chrupnąć, ale oprawa jest naprawdę ładna i klimatyczna, zaś design świata to poziom do którego jesteśmy przyzwyczajeni w przypadku Final Fantasy od wielu lat. Prawdopodobnie największym mankamentem gry jest szalejąca kamera, która w połączeniu z brakiem drugiego analoga może okazać się na dłuższą metę męcząca. Dziwi mnie także, że w trybie single player wchodząc do menu gry nie pauzujemy jej, przez co jesteśmy cały czas narażeni na śmierć z ręki przeciwnika – jest to na dłuższa metę bezsensowne i sprowadza gracza do leczenia wyłącznie przy pomocy czarów.
W przypadku muzyki fani odczują w skomponowanych utworach bolesny brak ręki Nobuo Uematsu, ale z drugiej strony, oprawa audio jest bardzo miła dla ucha i na pewno nie można nazwać jej złą.

Reasumując, Final Fantasy: Type-0 kryje w sobie ogromny potencjał i, paradoksalnie, może okazać się najlepszym FF-em tej generacji, obojętnie czy mówimy o konsolach stacjonarnych czy o handheldach. Zwłaszcza jeśli twórcy poprawią niedoróbki związane z pracą kamery oraz kilkoma mniejszymi, acz upierdliwymi problemami. Osobiście nie mogę się doczekać europejskiej premiery gry, ponieważ jest ona dla posiadacza PSP absolutnym must havem.





Tagi:Tagi: ,


  1. McMuffin
    2 października, 2011 at 19:07 | #1

    Też po cichu licze na tą grę, zwłaszcza, że po zapowiedzi FFX HD na PS Vita mam smaka na tą serię…

  2. Cherry_drop
    2 października, 2011 at 19:08 | #2

    Bardzo fajne podsumowanie, chociaż sama nie mam zamiaru próbowac swoich sił aż do premiery odkrzaczonej wersji _^_

  3. Den
    2 października, 2011 at 19:35 | #3

    Demo wymaga update’a softu, wiec chwilowo postoje ~.~’

  4. SroQ
    2 października, 2011 at 19:37 | #4

    Żałuj, bo pewnie by Ci sie spodobało ;P

  5. Dżoni Jejoł
    2 października, 2011 at 21:03 | #5

    Niech tylko poprawią tą chrupiącą animacje do czasu premiery.

  6. SroQ
    8 października, 2011 at 19:03 | #6

    Też na to mocno liczę, chociaż dla mnie nawet bez tego gra jest koniecznym zakupem.

  7. ven
    8 listopada, 2011 at 18:18 | #7

    trochę mi tu wieję grą The Third Birthday. Tez wydaną przez kwadratów.

  8. SroQ
    8 listopada, 2011 at 21:49 | #8

    Co prawda nie widzialem nigdzie takiego info, ale odnosze wrażenie, że obie gry były robione na tym samym silniku.