Recenzja – Crash Bandicoot
Z czym kojarzy się Wam termin „Naughty Dog„?
Nie, nie chodzi o serię Uncharted.Odpowiedź „Jak na PS2″ też jest błędna – chociaż jesteście już bliżej.
TAK!Chodzi o gry z udziałem sympatycznego jamraja pasiastego(tak,on NIE jest lisem) – Crash’a, który jest nieoficjalną maskotką PlayStation.
Mam zamiar specjalnie dla Was opisać tę sympatyczną i prześmieszną serię, gdyż jest to jeden z filarów gier wydanych na pierwszą konsolę koncernu SONY.”Naughty Dog” zostało przejęte przez wyżej wspomnianego japońskiego potentata w 2001 roku, jednak przed tym „przełomowym” w ich karierze zwrotem, wydali jedną z najlepszych serii platformówek jakie widział świat.
Chodzi o serię Crash Bandicoot, a w tej recenzji zagłębimy się w tajniki pierwszej części tej serii.
Ale o co chodzi?
Jak pewnie się domyślacie, fabuła w platformówkach nie odgrywa pierwszych skrzypiec.Gra potrafi być miodna i bez tego.Crash nie jest tutaj wyjątkiem, więc tylko poprędce opiszę główny zarys historii jakiej doświadczymy w pierwszej części Crash’a Bandicoot’a.
Szalony naukowiec Dr. Neo Cortex zamierza przejąć władzę nad światem.Ktoś go więc musi powstrzymać, a tym kimś oczywiście jest sympatyczny Rudzielec.
Zaskakujących zwrotów akcji raczej tu nie doświadczycie, ale i tak gra może się podobać.Wszystko dzięki świetnie zaprojektowanej i przemyślanej postaci głównego „złego” oraz rewelacyjnemu dubbingowi.Ze wszystkich sił próbuje on być wielkim i groźnym dla nas przeciwnikiem, ale jest tak zabawny i pocieszny w swoich staraniach, że momentalnie wywołuje sympatię u grającego :).
Dla kontrastu, Crash robi za typowego głupka – wciąż stroi dziwne miny, nie mając pojęcia o niebezpieczeństwie jakie mu zagraża.
Dobra, dajemy?!
Cała zabawa polega na przechodzeniu kolejnych poziomów rozmieszczonych na trzech wielkich wyspach (na każdej z nich mamy po kilka etapów plus okazjonalne walki z
bossami).
Może i zakres ruchów naszego sympatycznego „Pomarańczowca” nie powala na kolana, ale tym samym Niegrzeczne Pieski (pracownicy z „Naughty Dog”) udowodniły
nam, że nie trzeba jakoś bardzo komplikować rozgrywki, by stanowiła ona wyzwanie.Crash umie w zasadzie tylko skakać oraz wykonywać kołowrotek.
Pytanie, czy to wystarczy, aby gra była miodna?Naturalnie, że tak.
Wystarczą tylko rewelacyjnie skonstruowane poziomy, oparte na rozwalaniu skrzynek, różnorodności oraz pomysłowych przerywnikach w rodzaju jazdy na dzikiej świni od czasu do czasu.
Tylko spójrz na to!
O to, że mimo trójwymiarowej grafiki nie mamy tu pełnej swobody ruchu.Najwięcej etapów skonstruowano w ten sposób, że poruszamy się w nich w górę, to znaczy można lekko odbić w prawo, czy w lewo, ale nie da się zboczyć z głównej drogi.
Ma to swoje plusy i minusy – przeciwnicy takiego rozwiązania krytykują je zwłaszcza za to, że gra jest maksymalnie liniowa, że poziomy przechodzi się zawsze tak samo, od początku do końca.
Plusem jest za to na przykład całkowity brak problemów z kamerą.(które bądź co bądź występowały w konkurencyjnej produkcji spod skrzydeł Nintendo – Super Mario 64).
Poza tym, developer skonstruował tak zmyślnie całą grę, że mimo ograniczonej swobody ruchów jest ona najeżona pułapkami, zapadniami i przepaściami – to naprawdę nie jest łatwa pozycja, a gdy zechcecie przejść ją na 100% – jest wręcz bardzo trudna.
Dlaczego akurat Crash?
Dla mnie o atrakcyjności tej produkcji stanowią przede wszystkim doskonałe poziomy, zaprojektowane przez twórców.Dżungla, podążanie w dół strumyka, ujeżdżanie dzikiej świni, czy choćby ucieczka przed wielką kulą w stylu Indiany Jones’a to tylko wierzchołek góry lodowej.Następnie możemy odwiedzić zapomniane świątynie, zamki, lub pobiegać po wąskich kładkach w chmurach.Podczas tych wypraw nie będziecie narzekać na nudę.Najpierw będziecie pędzić przed siebie w górę, by niedługo potem trafić na poziom 2D i poruszać się w lewo/prawo.
Na koniec poznacie się z chętnych do tańca bossem, by potem móc popędzić dalej przed siebie.Jak to mawiał Chudy – „Na koniec świata, i jeszcze DALEJ!„.
Jeszcze dalej z Crashem :)
Ehh… jakże to banalne
Pierwszy lepszy laik powiedziałby, że Crash Bandicoot to tytuł prosty do bólu, że każdy sobie z nim poradzi.Wystarczy przecież biec przed siebie „na pałę” (bez skojarzeń), rozbijać po drodze skrzynki oraz zbierać jabłka (100 jabłek = dodatkowe życie).
Możemy również szukać ukrytych skrzynek, w których oprócz jabłek i dodatkowych żyć, zawierają w sobie symbole
bonusów, które zbieranie pozwoli dostać się do następnych plansz.
Cała zabawa w moim przekonaniu nabiera rumieńców wtedy, gdy zdecydujecie się wymasterować tytuł w 100%.
Szukanie wówczas wszystkich skrzynek na danym etapie, odnajdywanie ukrytych sekcji, czy też kolorowych kryształów niezbędnych do odblokowania niedostępnych wcześniej boxów to miód sam w sobie.
Druga strona medalu
Po tych akapitach pełnych zachwytów, czas na kilka minusów.
Dzieło „Naughty Dog” nie jest idealne, co objawia się często w źle dopasowanym poziomie trudności oraz systemie save’owania.
Moim zdaniem twórcy nieco przeliczyli się, wydając grę w roku 1996, która była zbyt trudna dla większości niedzielnych graczy (których ilość przeważała w tamtych czasach).
System save’ów nie był prosty, ponieważ zapisać grę można było tylko podczas bonusowych plansz.
Jest to bardzo frustrujące zwłaszcza w ostatnich etapach, kiedy to dostać się do takiej sekcji jest bardzo trudno i występuje ona dodatkowo co kilka poziomów.
Dochodzi do sytuacji, że trzeba przechodzić początkowe levele, by nabić sobie sporo „żyć” i dopiero podchodzić do tych końcowych wyzwań. Mamy tu po prostudo czynienia z pozycją, która testuje umiejętności największych platformówkowych wyjadaczy – zwłaszcza podczas przechodzenia jej na 100%.
Podsumowanie
Jeśli przymkniecie oko na wysoki poziom trudności i czasami denerwujący system zapisywania stanów gry – „Crash Bandicoot” okaże się grą niemal idealną dla fanów platformerów.
Zdecydowanie warto zagrać w nią
teraz, szczególnie mając konsolę PSP lub PS3.
W ofercie „PlayStation Store” za kwotę 18zł (chyba, że po ponownym otwarciu PSS cena ulegnie zmianie) możecie nabyć ten tytuł w ramach gier „PSOne Classics„.
Zapewniam, że nie zawiedziecie się, a być może nawet nabierzecie ochoty na odświeżenie sobie kolejnych części przygód sympatycznego tytułowego bohatera.
Pamiętajcie jednak, że to najtrudniejsza odsłona z całej serii.
PLUSY:
+GRYWALNOŚĆ (Tak, ta gra jest miodna w każdym calu!)
+HUMOR
+DOBRZE ZREALIZOWANA KONWENCJA 2,5D
+ZA DUŻO BY WYMIENIAĆ :)
MINUSY:
[Mimo, że dla mnie minusy tej gry są właśnie jej mocnymi plusami ;)]
-SYSTEM SAVE’OWANIA
-POZIOM TRUDNOŚCI
OCENA KOŃCOWA 10/10
Nic tylko grać!
Niedługo kolejna część przygód Rudego!
Crash….moja pierwsza gra na PSX i ulubiony platformer. Masz wielkiego plusa za recke :)
Mimo, ze nie mialem PSX to z sentymentem wspominam ten tytul. Troche pogrywalem w Crasha albo u kumpli, albo w salonie gier. Naprawde miodna platformowka. Dla mnie duzym plusem bylo to, ze niby byla zrobiona w 3d ale szlo sie po wyznaczonej sciezce i bylo sie ograniczonym w swobodzie ruchu po planszy. Wszystkie czesci, ktore na tym bazowaly byly ok, natomiast odpalilem kiedys na PSP jakas najnowsza czesc, gdzie juz mozna bylo chodzic w kazdym kierunku i to jakos nie przypadlo mi do gustu.
Stary Crash zdecydowanie lepszy. Tak samo jak przy Crash Team Racing, gdzie kontynuacja z ‚Tag’ w tytule mimo, ze byla w gruncie rzeczy tym samym to jakby gorszym nastepca.
Crashe skończyły się w momencie, w którym przestał je robić Naughty Dog. Jeszcze Wrath of Cortex dawał rade, ale im dalej w las, tym słabiej. Dlatego pierwsza trylogia+Team Racing to jedne z najlepszych platformerów ever.
Crash Bandicoot…niezapomniana gra, do dzisiaj pamiętam, jak chodziliśmy grać do kumpla, obok Tomb Raidera to była najpopularniejsza pozycje :D