Recenzja – Franko: The Crazy Revenge
Prawdopodobnie każde miasto posiada strefę, do której trudno wejść nie będąc wyposażonym w kastet, nóż czy siekierę. W Polsce takie strefy w konkretnych miastach występują w liczbie mnogiej, rywalizując o wpływy. Coś jak amerykańskie gangi, ale w Polsce mamy więcej groteski. Mniej więcej w tym klimacie, dodatkowo przyprawionym komunistyczną stęchlizną, odnajdują się dwaj bohaterowicze gry Franko: The Crazy Revenge, tytułowy Franko oraz nieśmiertelny Alex.
Spadaj, pierdoło!
.
W stosunku do Alexa użyłem zwrotu „nieśmiertelny” nieprzypadkowo, ale po kolei.
Fabuła gry osadzona jest w czasach kiedy czerwoną PRL zmieniała biała Rzeczypospolita, krótko: w okresie transformacji ustrojowej. Macki imperialistycznych przemian sięgnęły również i na Pomorze, do Szczecina, w którym to spokojne życie wiedli pakerzy-szpanerzy: Franko i Alex.
Niestety któregoś dnia na drodze Alexa stanął skinhead Łysy prosząc go łaskawie o ustąpienie z drogi subtelnym „zejdź mi z drogi ciołku!!!”. Jako, że Alex nigdy nie słynął z ABC dobrego wychowania postanowił swojego rozmówcę usunąć z drogi najstarszym argumentem świata. Pechowo Łysy okazał się silniejszy powalając Alexa jednym ciosem w szczenę, ale od czego jest Franko? No, właśnie… szczeciński herkules pewnie porachowałby kości oponentowi swojego przyjaciela, ale za jego plecami nagle pojawiła się cała grupa meneli spod ciemnej gwiazdy, dowodzonych przez niejakiego Klocka.
Skończyło się na tym, że Franko dostał porządne lanie z zapowiedzią aby więcej nie zbliżał się do dzielnicy Klocka. Gorsze jednak było to, że Alex wcześniej zmasakrowany przez Łysego, nie powstał już z martwych wtapiając się w azbestowe tło. Pokiereszowany Franko poprzysiągł zemstę!
Zomo Blue
.
Już po samym wprowadzeniu przychodzi nam zetknąć się z największą tajemnicą komputerowej rozrywki lat 90-tych… mianowicie obok wyboru postaci Franka, możemy również wcielić się w Alexa. Widocznie twórcy uśmiercili go tylko na potrzeby dramatyzmu fabuły, a po napisaniu kodu źródłowego doszli jednak do wniosku, że „życie toczy się dalej”.
W momencie kiedy czerwona rakieta Franka zostaje zaparkowana w dzielnicy Klocka rozpoczyna się nasza rozgrywka.
Franko: The Crazy Revenge to bijatyka znana wcześniej z Amigi (zresztą, w szerszej niecenzurowanej wersji), w której poruszamy się tylko w jednym kierunku. Warunkiem przejścia do kolejnej sceny jest pokonanie bieżących rywali. Zarówno Franko jak i Alex będą walczyć wręcz, używając całego mnóstwa kombosów (niektóre unikatowe dla konkretnej postaci).
Przy tworzeniu naszych przeciwników twórcy dali pełen upust swojej wyobraźni. Mało tego, że sterujemy jednym z dwóch półgłówków wypchanych koksem i amfetaminą, ale walczyć będziemy z cała grupą skinheadów, glamów, depeszowców, blokowych karateków, „ojców” osiedla, protoplast XXI wiecznych dresiarzy, milicjantów, moich ulubionych przedstawicieli oddziałów ZOMO i całej maści tego robactwa polskiej ulicy. Każdy z trzech obszernych etapów będzie kończył się walką z bossem, w tym i ostatecznie z Klockiem.
Franko (lub Alex) między poziomami poruszą się swoją niezawodną rakietą uczestnicząc w poziomach dodatkowych. Ich konstrukcja polega na jak największej ilości rozjechanych przechodniów.
Tajemnica Brokeback Szczecin
.
Nasz bohater będzie poruszał się po betonowej dżungli o czym wydatnie będą mu przypominać polskie bloki z klasycznymi napisami na murach, sklepy, parki, liczne hasełka wrogów i pełne otoczenie.
Pod ekranem gry znajdują się właściwie cechy naszego bohatera, a wśród nich trzy życia, pasek wytrzymałości oraz licznik morderstw.
Oprawa audiowizualna nie jest w stanie zachwycić, nawet po secie, nawet gdybyśmy się cofnęli do 1996 roku (data premiery). Grafika generowana jest w jakimś prostym programie, bez żadnych szaleństw, raczej w klimacie Painta. Sama rozgrywka jest właściwie płynna, a muzyczki i dźwięki to zbiór nieskomplikowanych (przy tym drugim – czasami niewyraźnych) pomysłów, opartych na amigowych schematach.
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że grywalność Franko: The Crazy Revenge stoi na wysokim, ponadczasowym poziomie. Brudne mury PRLu, śmierdzący klimat mordobicia made in Poland czy wybitne postacie, czynią z tej gry bardzo łakomy kąsek dla fanów gier zręcznościowych.
Musisz sięgnąć jeśli… lubisz historię, nie masz za złe Jaruzelskiemu, chcesz wyleczyć się z kompleksów, nie lubisz subkultur.
.
Ja wiem, czy grywalność była taka ponadczasowa? Szczerze mówiąc, to zapamiętałem, że była raczej ch**owa, ale gra nadrabiała klimatem Bolandy z lat 90tych i prymitywnym humorem i raczej za to ją lubiliśmy.
Luna, a Ty tego sylwestra z jaką grą spędzasz? Z Franko czy z Domanem?
Ja kojarzę gameplay tak samo;p Raczej humor liczył się na pierwszym miejscu:) To teraz czekam na recenzję Domana:D
Ja z Domanem. Przynajmniej ostatnio. Franko był wcześniej ale dokładnie w którym roku to nie wiem.
Super pomysł na wpis, aż by się chciało poczytać więcej. To się nazywa doskonały wybór gry do recenzji. Oby było więcej takich kultowych (z różnych, w tym subiektywnych względów) tytułów na Karawanie. :)
Franko przebił się klimatem i szeroko pojętym brakiem ogródek. A silnik nie był zły i grać się dało całkiem przyjemnie. Domanowi później dużo do Franko brakowało.
Ja zapamiętałem ten tytuł – obok brutalności – za świetnie oddany klimat ówczesnych polskich blokowisk. Jest szaro, jest kanciasto, jest brudno oraz co najważniejsze – jest wiernie.
Warto dodać iż na stronie Polskiego Portalu Amigowego (www.ppa.pl) w dziale „Rodzynki” Franko można pobrać legalnie, oraz co więcej jest tam także nieocenzurowana, nigdy nie wydana wersja gry.
Oraz wywiady z twórcami gry, zacnie zacnie :) klik.
Super, może warto dodać linka i informację o udostępnieniu gry do artykułu?
pamiętam tą grę ze swojej amigi, oj zagrywało się w to zagrywało. :)
Mam jeszcze oryginał na dyskietkach – i Franko i Domana. To były czasy!
@Bartłomiej „Barts” Nagórski – Co prawda, to prawda. Gra byla lekko toporna, a od strony wizualnej wrecz tragiczna. Zawsze przypominala mi animacje, ktora kiedys krazyla po ludziach [masakra.fli]. Ciekaw jestem, czy Franko mial fanow poza granicami Polski, bo szare blokowiska, male Fiaty i teksty typu „polamie cie” lub „wachaj” sa lekko hermetyczne. Mogla sie ekipa podciagnac w obsludze Deluxe Paint’a przed wypuszczeniem Domana, bo kolesie z tej gry wygladaja rownie pokracznie, co zakapiory z Franko.
Tak mi się przypomniało, że tak prosto to jednak nie było. Jednych trzeba było omijać (np. wózek, taki jak na screenie), a drugich rozjeżdżać. W ten sposób można było sobie odrestaurować lub stracić energię.
Fajna gra, na której się wychowałem. Bardzo dobrze oddaje klimaty polskich blokowisk pierwszej połowy lat 90-tych – od cholery punków, metalowców, skinów, depeszy, Oi-ów itp.
Zero dresiarzy i hiphopowców, bo tego jeszcze wtedy nie było.
Wszystko się zgadza z rzeczywistością – np. metale z tamtych czasów to było zupełnie co innego niż ci dzisiejsi, kiedyś z tych szeregach było dużo zadymiarzy, pakujących na siłowni i chodzących na rozróby, zwłaszcza w Szczecinie gdzie dzieje się gra. A na punkcie metalu to byli totalni maniacy, np. potrafili skroić kogoś z koszulki jakiegoś zespołu metalowego, jeśli ten miał za małą wiedzę o tym zespole. A obecnie raczej przeważa byle jakość, kilka kapel znanych, raczej spokojni, dobrze się uczący ludzie.
Dlatego dla młodego kolesia może się to wydawać tak niewiarygodne.