Nowe twarze retro
Sentyment do pikseli, paskudnych tekstur czy kanciastych obiektów odczuwa wielu z nas. Każdy, kto dorastał na przełomie lat 80/90 ubiegłego wieku, wzdycha do zjawisk 8-16-32 bitowych. I nie ma w tym nic dziwnego, bo jak dzieciństwo szczęśliwe, to aż miło powspominać. Wiadomym jest, że wydawcy/producenci gier nieraz stają na głowie, żeby wyciągnąć jak najwięcej mamony z naszych portfeli. Jednym ze sposobów jest właśnie wykorzystanie sentymentu i graniu na uczuciach klientów, którzy mając w pamięci ulubione klasyki chętnie wracają do starych, dobrych czasów. O tym, na czym polega przemycanie retro klimatów do świata gier video XXI wieku – tuż po przerwie.
Pierwsze słowo klucz – remake. Lub swojskie określenie „odgrzewany kotlet”, czyli gra, która swego czasu święciła triumfy, ale jest szansa, że po latach niejeden się skusi na powtórkę. Aspekt kreacjonistyczny (rozumiejąc remake jako „od-tworzenie”, „powtórne tworzenie”) odnosi się w tym wypadku do pokazania znanej wszem i wobec zawartości w sposób nowy, dostosowany, mniej lub bardziej, do panujących obecnie standardów. I trzeba zaznaczyć, że takie zabiegi kończą się z bardzo różnym skutkiem. Z jednej strony otrzymujemy śliczne, podciągnięte do wysokiej rozdzielczości tytuły sprzed lat (Digger HD, Final Fight Double Impact), z odpowiednimi dla dzisiejszych standardów elementami (rankingi online, takaż kooperacja, system osiągnięć/trofeów), a z drugiej możemy się nadziać na baaardzo nieudane próby przypomnienia starych szlagierów. Przestrogą niech będzie pierwsza część Golden Axe ukazane w trójwymiarze na składance Sega Classics Collection (PS2).
Czy jest sens robić remake’i? Jednoznacznej odpowiedzi nie odważę się udzielić, bo rozwiązanie leży w sercu gracza, którego łączy więź emocjonalna z retro grą. Mało jest fanatyków uganiających się za pikselami, którzy świadomie odrzucają wymysły w stylu analogowej gałki na rzecz d-pada i dwóch przycisków? A z drugiej strony warto spojrzeć na gry pokroju Final Fantasy III i IV – znalazły nowy dom pod postacią NDS, gdzie jawią się w pełnym trójwymiarze, a nawet cieszą ucho czytanymi dialogami (w „czwóreczce”). Co nie zmienia faktu, że ortodoksy spojrzą na takie eksperymenty z pogardą i odkurzą pokaźnych gabarytów kartridże z tymi tytułami, wydanymi przed laty na stacjonarną konsolę Nintendo.
Okazuje się jednak, że retro w XXI wieku nie musi się odnosić tylko do wałkowania znanych i lubianych hitów, tyle że w nowych ciuszkach. Twórcy gier, a przynajmniej część z nich, zdaje się dostrzegać panującą modę na „starą szkołę” i od czasu do czasu karmi nas produkcjami, które jawnie puszczają oko do graczy zakochanych w nastu bitach. Przez ostatnie kilka miesięcy pojawiły się tytuły kuszące powabem wyraźnych pikseli, klockowatością trójwymiarowych obiektów czy po prostu same ich założenia są przesiąknięte latami ’80 ubiegłego wieku. Half Minute Hero czy 3D Dot Game Heroes są żywymi przykładami prześmiewczego podejścia do staroszkolnych klimatów. Nie silą się na spektakularność w oprawie A/V, troszkę im brakuje do Killzone 2, i w tym tkwi ich siła, bo przede wszystkim postawiono na nostalgię, która ogarnia starszych graczy (mniej więcej pokolenie „barakowozów z automatami” i „pegasusa na Komunię”), jak tylko wsiąkną w klimat.
Ukłony w stronę niegdysiejszych posiadaczy NESów wykonują także twórcy Retro Game Challenge na Nintendo DS. Zbiór tytułów stylizowanych na erę ośmiu bitów, które spokojnie mogłyby zarządzić przed 30-laty, a wydawane są dzisiaj obok trójwymiarowych, wysokorozdzielczych, wielomilionowych produkcji? Czemu nie, najwyraźniej zapotrzebowanie na takie archaizmy nie maleje. Z tego faktu zdaje sobie sprawę niejaki Goichi Suda, znany przede wszystkim z No More Heroes 1 i 2, który bez skrupułów wciska w swoje najnowsze dzieła masę elementów z minionej epoki gier video. Żeby tylko wspomnieć o mini gierkach rodem z NES.
Zamierzone straszenie pikselozą wykreowanego świata we współczesnych grach video osiąga swe apogeum w tytułach, które niejako zagubiły się w czasie. Utknęły gdzieś między premierą Power Glove a pierwszym kontrolerem z analogowym grzybkiem. Przyznacie sami, że wydawanie takich tytułów, jak Mega Man 9 i 10 czy kolejne, nie zmieniające od lat swej koncepcji i wyglądu gry spod znaku Metal Slug to nic innego, tylko zmaterializowane wyrazy szacunku do fanów pamiętnych szlagierów. No, ewentualnie próba wysupłania kilku dolców z portfeli tychże sentymentalnych osobników. Powrót do klasycznej, znanej z pierwszych części Mega Mana formy przy okazji dziewiątej odsłony to zabieg o charakterze niecodziennego eksperymentu, ale żywo odpowiadającego na niszowe potrzeby rynku. Widać, że odpowiedź bardzo skuteczna, bo niedawno otrzymaliśmy dziesiąty odcinek Mega Człeka w tej samej konwencji. Odchodząc od mainstreamu warto spojrzeć na podobne próby, ale o zdecydowanie mniejszym zasięgu niż działania panów z Capcom. Zupełnie nowa gra wypuszczona w 2010 roku na liczącą sobie 27 wiosen konsolę NES? Tak, tak, to możliwe. Battle Kid: Fortress of Peril to dwuwymiarowa platformówka wydana (na klasycznym, nesowym kartridżu w mniej klasycznym kolorze, bo przezroczysto-zielonym) 15 lat po ostatnich grach na tę konsolę. Brzmi nieźle i pokazuje, że stara miłość nie rdzewieje. Również jeśli mowa o podatnych na rdzę bebechach wysłużonych systemów do gier video.
Żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Świat gier konsolowych zmienia się diametralnie co kilka lat, a to przez wprowadzenie zupełnie nowej jakości oprawy audio-wizualnej, a to za sprawą rewolucyjnych kontrolerów czy dostosowując się do wymogów globalnej łączności i przesyłu danych (internet w konsoli? Gry zassysane na dysk? 15 lat temu popukałbym się w czoło). A obok tych wszystkich nowości i fajności egzystują sobie ukochane przez wielu archaizmy. Producenci i wydawcy dostrzegają potęgę sentymentu, który jest w stanie wygenerować realne transakcje walutowe w obrębie ich produktu, i wcale się nie bronią przed karmieniem nas, graczy pamiętających kartridże i karty pamięci, kolejnymi grami z mniejszą lub większą dozą retro klimatów. Są remake’i, są gry pokroju 3D Dot Game Heroes czy ostatnie Mega Many. Wreszcie nie można zapomnieć o rosnącej bibliotece w obrębie Virtual Console i odpowiedników konkurencji. Czy tego chcemy, czy nie, retro ma się całkiem dobrze.
Owszem ma się dobrze:) Właśnie usilnie próbuję skończyć Cave Story które to Nintendo wydało na Wii (ja gram w wersję PC) i tam również jest taki właśnie staroszkolny styl graficzny. Inna sprawa – wiele gier retro doczekało się po latach liftingu w mniejszym lub większym stopniu, tak więc mamy na PSN choćby Final Fighta a wielkimi krokami zbliża się remake Splatter House.
Retro nie ginie, retro to potęga która tylko na moment znikła z oczu:D
Ostatnie słowa podsumowują wszystko, retro ma się całkiem dobrze, teraz tylko pytanie: „na jak długo?”.
Retro napędzane jest nostalgią, to coś za czym tęsknimy bo to było dobre, lecz co będzie z kolejnymi „generacjami graczy”? Nie będą za tym tęsknić, bo przecież tego nie uświadczyli, co więcej, 8 bitowe wersje gier mogą wręcz obrzydzać w czasach, gdy technika 3D będzie na porządku dziennym…
Jak Wy to widzicie?
Lunka, retro zginie wraz z nami :-) Żeby to stwierdzić mi wystarczyło wejść na YouTube. Kiedy przeglądałem komentarze odnośnie gameplay`u nowej wtedy gry „Dragon Age”, to mnie krew zalewała, jak czytałem opinie typu: „Eee, lipa. Grafika słaba”, lub „Mogliby się lepiej postarać z grafiką”. Grafika komputerowa w cRPG?! Właśnie to ta grafika zniszczyła obecną rozrywkę elektroniczną. A im ciągle mało. Wystarczy spojrzeć na dawne i na na niedawny super hit „Mass Effect”, wszystko pięknie i ślicznie, wiele planet do eksploracji, a na każdej planecie z jedna, dwie bazy podziemne. Architektura tych baz niestety była w liczbie „TRZECH” projektów… Dlaczego tak mało? Bo grafika komputerowa jest tak wyśrubowana, że nie opłacalnym zabiegiem by było robienie piętnastu rodzajów baz. Dlatego ograniczyli się do trzech, które ciągle się powtarzają, a mi się niedobrze robi. Wolałbym o wiele gorszą grafikę, ale więcej urozmaicenia niż kilkanaście godzin łażenia po ciągle tych samych bazach. Oczywiście jednak zaraz banda dzieciaków podniosłaby alarm, że „jak to? Grafika taka słaba?” Spoony raz kiedyś opowiedział historie, iż jednym z głównych przykazań i życzeń fanów „Nieśmiertelnego” jest to, że każdy kto posiada plakat „Nieśmiertelnego II” powinien spłonąć żywcem w wypadku samochodowym… Czasami naprawdę mam takie samo życzenie dla osób, które piszą, że dla nich liczy się przede wszystkim grafika komputerowa czy jakieś super wodotryski. Nie wiem jak oni, ale ja naprawdę wolę dobrą zabawę, a nie ultra sterylną grafikę, która ogranicza mi grę.
Ogólnie rzecz biorąc nie można się nie zgodzić co do „wyścigu zbrojeń” na polu graficznym, czego dobrym przykładem są kolejne generacje konsol. Jednak „retro” jako styl tworzenia gier nie zginie nigdy. BA! Ten trend tylko rośnie w siłę. Nie zapomnijcie, że dziś „gracz” jest nie tylko osobą posiadającą PC/konsolę. Jest jeszcze ogromny rynek m-commerce i na tym polu rządzą właśnie produkcje proste zarówno gameplayem jak i sterowaniem. Z racji ograniczeń sprzętowych urządzeń mobilnych, tam gry o charakterze dotykającym retro to normalka ZWŁASZCZA, że często te produkty są robione w kilkuosobowych oddziałach, a i projekty robione solo są na porządku dziennym. Tam właśnie wieczne nawiązanie do „retro” gamingu nie zniknie. Tylko teraz sprawa rozbija się o to czy mówimy już tylko o retro stylu czy może oldschoolowym feelingu tych gier, bo jedno z drugim często jest rozbieżne.
Wszystko w porządku. Masz wiele racji w tym co napisałeś, jednak m-commerce jest ograniczony. Jeżeli posiadam główne sprzęty na które wydawane są gry komputerowe, to dlaczego mam korzystać z alternatyw, które istnieją tylko jako zapychacze w przypadku braku podstawowych i głównych sprzętów do grania? Co do kwestii retro stylu lub oldschoolowego feelingu to ja nawet nie mam pomysłu na to czego oczekiwać od tych dwóch zagadnień. Czy oczekuję gier w starodawnym stylu, czy może gorszej grafiki, a za to z większym skupieniu na gameplay`u i klimacie. Czy może po prostu tęsknię za czasami, kiedy obecne retro, to był standard. Naprawdę nie wiem. Ciężko oczekiwać, że ktokolwiek dzisiaj będzie napalony na retro style gdy mamy tak świetny rozwój gier komputerowych i nową generację graczy, a z drugiej strony m-commerce mnie kompletnie nie zadowala. Jestem więc w totalnej kropce, bo nudzą mnie nowe gry, a grafika coraz bardziej czyni je ładnymi dla oczu, ale kompletnie niegrywalnymi. A z drugiej strony ile można grać w stare tytuły? Sam Luna tego doświadczasz. Ty grasz obecnie w Icewind Dale 2, a ja dalej w Planescape Torment. I nie jest to ignorancja na to co nowe, bo przy Wiedźmienie bawiłem się jak nigdy, jednak już przy pożal się Boże Gothicu III umierałem wewnętrznie pytając niebiosa czym sobie Gothic I i Gothic II zasłużył na takiego brata. Dochodząc do meritum sprawy: cieplej mi na sercu widząc oldschoolowe produkcje niż nowe gry z ultrarealistyczną grafiką. Wolę Metal Sluga najnowszego od Crysisa :-)
Bo w Metal Slugu bijesz szkopów;p m-commerce wciąż w Polsce jest mały, natomiast np w takim USA przynosi tysiaki dolarków;) Teraz po prostu tych gier które mają feeling retro nie reklamuje się tak jak tytułów dużych i nawet człowiek nie wie, że wyszedł jakiś fajny 2D platformer skoro robił go mały team we własnym zakresie bądź dla hobby.
Zauważcie, że w dużej mierze kieszonsolka Nintendo DS również jest takim hołdem dla wszystkiego co Retro. Grafika nie „powala” jak w przypadku PSP, lecz najważniejsza jest frajda z samej gry.
Tytuły pokroju Advance Wars: Dual Strike czy Dragon Quest IV myślę, że będą tutaj świetnymi przykładami.
W sumie trochę w tym racji jest. Natomiast jest to już tylko oprawa retro i nic poza tym. Swoją drogą ciekaw jestem czy nadchodzący 3DS da nam możliwość oberwania w oko kantem pixela:p
Po screenach z zapowiedzianych gier można wywnioskować, że pierwsze tytuły mają na celu zadziwiać poziomem grafiki, chociaż taki np. Vektor Tank 3D daje nam nadzieję, że będzie tak jak piszesz Luna :) Swoją drogą, ta wektorowa gierka przypomina mi „niewydanego” Star Fox’a 2 na SNES.