Home > Felieton, Kino, Recenzja Film > Avatar – przerost formy nad treścią

Avatar – przerost formy nad treścią

Najnowsze dzieło filmowe Jamesa Camerona obejrzałem dokładnie ostatniego dnia 2009 roku, czyli od wyrobienia sobie zdania na jego temat minęło trochę  czasu. Z napisaniem tego tekstu nosiłem się aż do dziś, kiedy to przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” na stronie 14. felieton Tadeusza Sobolewskiego, pt. „Avatar – Ratowanie mitu”, który zaczyna się od wielce wymownych słów: Uległem urokowi „Avatara”.

O filmie było głośno już od jakiegoś czasu. Długo przed premierą (25.12.09) dało się słyszeć krążące slogany związane z przełomowym wykorzystaniem technologii 3D, historią, której twórca nie mógł wcześniej opowiedzieć ze względu na ograniczenia sprzętowe, wreszcie sam fakt, że opowieść o ludziach i tubylcach na planecie Pandora dojrzewała w Cameronie od nastu lat. Te i inne hasła przyczyniły się do osiągnięcia ogromnego sukcesu finansowego. Projekt kosztujący prawie ćwierć miliarda dolarów zarobił już ponad 1,6 mld $.

Wybierając się do kina w sylwestrowe popołudnie nie spodziewałem się pełnej sali. A jednak. Wcześniej zamówione bilety zapewniły mi dogodne miejsce do „podziwiania” hitu Camerona, a także możliwość obserwacji przybyłych na salę widzów. I tu kolejne zdziwienie. Pomieszczenie było wypełnione bardzo zróżnicowaną publiką: od młodzieży, aż po emerytów. Czy wśród przedstawicieli ludności w wieku poprodukcyjnym jest aż tak wielu miłośników science-fiction? Śmiem wątpić, ale o tym później.

Wracając do wspomnianego felietonu, który zmotywował mnie do napisania własnego wywodu. Autor stawia tezę, iż „Avatar” to współczesny mit, który nawiązując do wielu klasycznych mitów i baśni („Pocahontas”, „Król lew”). Jest niebywałym techniczno-artystycznym wyczynem, który widzowie siedzący obok pana Sobolewskiego traktowali jak byle jaką kosmiczną pościgówę. Nie obyło się też bez wspominania o kontrowersjach, jakie film zrodził wśród osób doszukujących się związków z polityką, religią itp.

Ja nie uległem urokowi „Avatara” z kilku względów. Pierwszym powodem jest historia. Zgodzę się, że nawiązuje do wielu mitów, baśni, w tym tych ze studia Disney i to widać. Szczerze mówiąc, pierwsze, co do mnie dotarło po wyjściu z kina to to, że właśnie obejrzałem quasi-Pocahontas. Mamy przystojnego, młodego mężczyznę, który stoi po stronie „złych”, ale ostatecznie dołącza do grupy tubylców, nie zapominając oczywiście o wątku miłosnym. I o ile nic nie mam przeciwko opowiadaniu podobnej historii (podobnej, a nie takiej samej, bo inaczej się kończą), to fakt, że prezentowana opowieść jest do bólu banalna, sztampowa, przewidywalna, naszpikowana zero-jedynkowymi bohaterami już mi przeszkadza.

Dla przykładu dwóch „złych” w postaci Parkera Selfridge’a (Giovanni Ribisi) i pułkownika Quaritcha (Stephen Lang). Pierwszy jest osobą  odpowiedzialną za całą akcję na Pandorze. To on ostatecznie decyduje, czy wybrać drogę pokojową, czy zaatakować mieszkańców planety. I o ile na początku filmu można odnieść wrażenie, że nie jest to postać płaska i oczywista, to z czasem przybiera on formę standardowego złoczyńcy, który gardząc żywotami Na’vi przystępuje do ataku. W tamtym momencie brakowało mu tylko szyderczego i złowieszczego śmiechu (vide Mandark z „Laboratorium Dextera”), a obraz postaci byłby kompletny.

Jego podwładny, płk. Quatrich, to już rasowy przedstawiciel swego „gatunku”, jakich wielu widuje się w amerykańskich filmach quasi-wojennych. Twardziel z krwi i kości, który od początku wybiera rozwiązanie siłowe, a przez to nikogo nie nabiera. No, może oprócz głównego bohatera. Pułkownik nie przebiera w środkach, ma wielki karabin, walczy na noże, zawsze zachowuje zimną krew – nawet wtedy, gdy nie ma czym oddychać – krótko mówiąc: prawdziwy skurczybyk.

To tylko dwie postaci z całego panteonu, które mianowałbym naiwnymi i oczywistymi. Można też je traktować jako swoiste archetypy, jak na mit przystało. Ja jednak obstawiam przy swoim, gdyż fabułę „Avatara”, a przez to jej bohaterów, uważam za banalną, o czym już wcześniej wspomniałem.

Ale wróćmy do sedna, czyli dlaczego ten hit jest, według mnie, rozczarowujący. O fabule już wspomniałem, więc pora na drugi element, chyba jeszcze ważniejszy w przypadku tego dzieła, a mianowicie „oprawa” 3D.
Tadeusz Sobolewski pisze, że technika stereoskopowa, użyta nie do uzyskania tanich efektów, ale jako środek artystyczny, daje poczucie głębi(…). Co do jednego się zgadzam. Daje poczucie głębi, buduje niesamowite wrażenia wizualne, jest przełomem w filmach 3D. Ale mimo wszystko dostrzegam też tanie efekciarstwo. Leżący na stole avatar, którego stopa niemal wchodzi mi do oka; mech bojowy celujący (pewnie przez przypadek) w stronę widza; lecące w głąb sali kinowej strzały itp. itd.

To wszystko pokazuje, że Cameron chciał maksymalnie wykorzystać  możliwości technologiczne. Nie tylko zbudować poczucie głębi, kiedy wraz z bohaterami. wzbijamy się w przestworza czy obserwujemy lewitujące wyspy. Dlatego z jednej strony mamy świetne ujęcia, które swoją przestrzennością wprawiają w zachwyt, a z drugiej tanie chwyty, które jeszcze bardziej podkręcają widowiskowość filmu. To trochę tak, jakby nakręcić scenę pościgu samochodowego w jakimś poważnym (tzn. nie stereotypowym filmie akcji) filmie. Może być widowiskowa, a jednocześnie nie psuć związku z wyszukaną fabułą. Ale wystarczy dodać kilka wybuchających radiowozów, lecący helikopter i finałowy skok przez zawalony most i już zmienia to postać rzeczy. Uważam, że reżyser wcisnął za dużo „takich” efektów.

Cameron wyważa drzwi otwarte na oścież. Niestety (dla niego), nie wymyślił  niczego nowego. Fabuła, z jednej strony poruszająca ogromnie ważne kwestie (nie bez powodu obserwatorzy doszukują się związków z rzeczywistymi konfliktami zbrojnymi, religiami etc.) jest mimo wszystko błaha przez swoją oczywistość. Nie twierdzę przy tym, że każdy widz będzie zawiedziony sposobem poprowadzenia historii, ale sam fakt, iż trudno jest się nie domyślić co będzie dalej sprawia, że osobiście byłem rozczarowany.

Czy tak musiało być? Cóż, reżyser tworząc klona Pocahontas i kilku innych zachodnich dzieł wybrał taką drogę. Ale wystarczy obejrzeć „Księżniczkę Mononoke” i zobaczyć, że bardzo podobną historię (cywilizowany chłopak spotyka dzikuskę; walka technologii z siłami przyrody) można opowiedzieć w zupełnie inny, świeży dla człowieka z zachodu sposób. Wałkowana X razy walka dobra ze złem nie musi być banalna. Niestety, Cameron przedobrzył. Mając wspaniałe narzędzie wykreował barwny świat, ale nic poza tym. Bohaterom daleko do wzbudzania fascynacji u widzów, a przez to historia staje się nieatrakcyjna.

Pierwsze wrażenia po wkroczeniu do świata Pandory są  kolosalne. Ale to mija. „Avatar” nie jest przełomowy, jeżeli chodzi o fabułę, a tego sobie po nim życzyłem. Jest za to niewątpliwym hitem kasowym, gdyż wielu dało się zauroczyć dwoma magicznymi znakami: 3D. Również emerytów-nie fanów sf.





Tagi:Tagi: ,


  1. guzik
    18 stycznia, 2010 at 22:07 | #1

    no to jestem ;)
    są tu jacyś fani Avatara? :P

  2. Dr.Agon
    18 stycznia, 2010 at 22:11 | #2

    Fakty:
    -Avatar to remake Pocahontas, z zajebistymi efektami i na obcej planecie.
    -Złoty Glob dla Avatara za najlepszy dramat… Fail
    -Tak jak filmy Smitha są filmami dialogów, tak Avatar jest filmem efektów.
    -Hype za duży

  3. Inlagd
    18 stycznia, 2010 at 22:46 | #3

    Fajnie, że komuś jeszcze przyszła na myśl (poza Pocahontas) Mononoke Hime.

  4. MaQ
    19 stycznia, 2010 at 00:06 | #4

    Przyjemny film, schematyczny, ale miło mi się go oglądało, efekt 3d mnie zawiódł, prawie wogóle go nie poczułem poza paroma momentami;)

  5. Bandito
    19 stycznia, 2010 at 07:40 | #5

    IMO. Film naprawdę bardzo dobry, czym by nie był to jeden z niewielu filmów przy których usiadłem i nie miałem ochoty iść do łazienki czy o chipsy. Siadłem i siedziałem z oczyma wlepionymi w ekran ;>

  6. yano
    19 stycznia, 2010 at 14:28 | #6

    MaQ taaa efekt 3d był słaby..:/ Ogólnie filmik może być… nie lubie SF ;P

  7. guzik
    19 stycznia, 2010 at 16:40 | #7

    @MaQ i yano: macie może wadę wzroku? bo przy różnowzroczności (astygmatyzm) można nie dostrzec wszystkich efektów osiągniętych techniką wykorzystaną przez Camerona

  8. Mefisto
    19 stycznia, 2010 at 17:04 | #8

    Trafiłem przypadkowo na reckę filmu przez Pana guzik. Genialne w końcu ktoś napisał prawdę o tym szajsie. Od dziś zaglądam codziennie na stronę karawana.eu można powiedzieć że to fenomen czeka na następne artykuły z niecierpliwością.

  9. Klimer
    19 stycznia, 2010 at 17:25 | #9

    Co do efektów 3D to mam wrażenie że zależy tutaj wiele od kina. Osobiście byłem w CinemaCity Mokotów i film w tym kinie był po prostu „wypukły” – nic nie wychodziło z ekranu i nie przybliżało się do widza. Efekt 3D został zachowany, ale jedynie przez tą wypukłość. Słyszałem odmienne opinie na temat efektu 3D od osób IMAXowych… zatem myślę że wszystko jest też względne :)

    a film mi się podobał – gdybym chciał iśc na coś głębokiego, to na pewno nie szukałbym wśród maszynek do robienia kasy, a raczej jakiś skromny film w offowym kinie.

  10. Neo
    19 stycznia, 2010 at 19:37 | #10

    Ja nie widzialem tego filmu ale ogladajac trailery dziwilem sie dlaczego ludzie wychwalaja ten film. Animacja postaci jest kiepska porownujac ten film z moim ulubionym Final Fantasy: The Spirits Within. A byl on stworzony 9 lat temu i kosztowal tylk 137 mln dolcow. Cos mi sie zdaje, ze jesli ktos ceni ambitne filmy to raczej sie zawiedzie.

  11. MaQ
    19 stycznia, 2010 at 20:59 | #11

    Naprawdę to nie tylko moja opinia, efekt 3D nie zrobił na mnie wrażenia, dosłownie kilka razy go poczułem, a wzrok mam sokoli;) każdy z moich znajomych jak byliśmy na seansie na to narzekał:) Plusem było dla mnie żywsze kolory^^
    Klimer: ja też byłem w cinema city^^:) zostało mi to polecone przez kumpla co pracuje w kinie (wyświetla je) więc spodziewałem się miłego zaskoczenia, a było tylko rozczarowanie:) odczucia miałem podobne jak Ty:)

  12. Inlagd
    19 stycznia, 2010 at 22:31 | #12

    Na kliku stronach znalazłem informacje, żeby siadać pośrodku sali. Tłumaczą to tym, że oglądanie bliżej/dalej od ekranu ma przekładać się na coraz mniejsze/większe przesuniecie pomiędzy nałożonymi obrazami.

    Ciężko mi osądzać ile w tym racji, ale ja właśnie tak w kinie siadam z przyzwyczajenia i z WYRAŹNYM zobaczeniem efektu 3D nigdy nie miałem problemu, a kilka filmów w 3D mam za sobą. Wg. mnie najlepiej w 3D wyglądała Koralina (efekt bardzo dobrze pasuje do animacji poklatkowej).

  13. FilipFx2
    20 stycznia, 2010 at 16:25 | #13

    Byłem dziś w kinie tak z czystej ciekawości i filmik średni, tam są dobre tylko pojedyncze sceny i tyle.

  14. Antari
    22 stycznia, 2010 at 21:56 | #14

    Pierwsze pytanie: Gdzie oglądaliście Avatara? W zwykłym kinie typu: Helios, Multikino z zaaplikowanymi średniej jakości wytartymi okularami 3D, czy w IMAX’ie – kinie polecanym przez samych twórców świata Pandory?

    Jest także opcja nr.3 – w domu poprzez ściągnięcie z internetu ale tę opcję pomijam z oczywistych względów.

    Jeżeli odpowiedź brzmi opcja nr.1 – fakt, efekty mogły być nie wystarczające dla NAZBYT wymagającego widza lub też konesera efektów stereoskopowych.

    Z wieloma punktami wymienionymi przez ciebie nie mogę się zgodzić, momentami felieton wydaje się być mało spójny logicznie – bo poniekąd wytykasz Cameronowi płytkość fabularną i brak oryginalności (pomijając fakt iż scenariusz powstał w 1995 roku) a z drugiej przeszkadzają ci ”tanie chwyty które podkręcają widowiskowość”. To tak jakby zależało ci na połączeniu ceremonii pogrzebu z ognistym karnawałem w Rio. Jeżeli idziesz na zabawę zorganizowaną przez kółka różańcowe to chyba nie oczekujesz ostrej metalowej rzeźni, co?

    Głównym targetem Avatara nie było wywołanie emocji związanych z ”zawiłościami fabularnymi” lecz spotęgowanie wrażenia WOW na widok oszałamiającej ilości efektów specjalnych użytych jak dotąd na niespotykaną w kinematografii skalę.

    Weźmy chociaż pod nóż starą trylogię gwiezdnych wojen (oho zaraz mnie zlinczują bogobojni fanatycy). Czy fabuła nie była tam pretekstem do ukazania nowych technologii które nota bene wywołały rewolucję w dziedzinie kina? Co kogo obchodziła by walka czarno białych (dosłownie) bohaterów na miecze? Musiały to być miecze świetlne! TANI CHWYT jak nic! Cameron nie zrobił absolutnie nic przełomowego pod względem fabuły i za to mu chwała i cześć. Nieświadomy widz przyszedł napawać się zabójczymi i iście pioniersko wygenerowanymi wizualiami a nie podniecać się zawirowaniami fabularnymi kto z kim, dlaczego, jak, kiedy…

    Gdybym przyszedł do kina w nadziei na ciekawą i niebanalną historię SF czułbym się srodze zawiedziony i oszukany – stąd zapewne twoje rozgoryczenie.

    Osobiście bardzo dobrze się bawiłem oglądając zmagania Na’vi. Bez dwóch zdań po tym niemal trzygodzinnym seansie światem bardziej realnym i ciekawszym była i jest dla mnie Pandora – gdybym mógł wybierać, zapewne byłbym już niebiesko-skóry ;) A to już moim zdaniem dość duży komercyjny sukces. I w gruncie rzeczy o to właśnie chodziło, o niecodzienne emocje – co poniektórzy ”starsi” widzowie o których wspomniałeś musieli zapewne w pośpiechu wracać do domu by zmienić pampersa, a i nieco młodsi zapewne szukali kopary dość długo po finałowej demolce. Wątek miłosny? Zrealizowany świetnie bez sztucznego przedłużania i smędzenia.

    Przyznaję się bez bicia w jednej ze scen widząc pocisk/granat lecący z prawej strony odchyliłem głowę w lewo w celu uniknięcia zderzenia z nim. W 100% było to niekontrolowane, oparte wyłącznie na reakcji na bodziec.

    Z niecierpliwością czekam na wiadomości o sequelu bo świat Pandory mimo iż tak namacalny to jednak nadal nierzeczywisty i aż prosi się o kolejne części w celu wyeliminowania tego drugiego epitetu. Bo z implementacją pierwszego poradził sobie rewelacyjnie!

  15. guzik
    22 stycznia, 2010 at 22:15 | #15

    „wytykasz Cameronowi płytkość fabularną i brak oryginalności (pomijając fakt iż scenariusz powstał w 1995 roku) a z drugiej przeszkadzają ci <>” – hmm, tutaj właśnie jedno wynika z drugiego, czyż nie? Tak jak napisałem, nie mam nic przeciwko, jeżeli na warsztat bierze się znaną historię, jednak sposób jej opowiedzenia to inna sprawa. Wiem, że wielu ludzi zachwyca się filmem, ale dla mnie te wszystkie oczywistości i „amerykańskość” przekreślają sferę wizualną. Ale to oczywiście moje zdanie. Osobiście wolałbym zamieszkać w uniwersum Lucasa ;)

  16. wyniki na żywo
    22 stycznia, 2010 at 22:32 | #16

    Avatarovi nalerzy sie duzy plus za wrazenia wizualne, a co do scenariusza… od paru lat nie bylo filmu ktory by nim zachwycil

  17. MWK
    13 lutego, 2010 at 13:28 | #17

    „Avatar” jaki jest każdy widzi jednakże czy ktokolwiek z Was zwrócił uwagę jak wiele w tym filmie, że tak powiem odnośników do poprzednich produkcji Camerona? Łykam tutaj konkretnie w kierunku jednego z najlepszych jego filmów – „Aliens”. Spójrzcie na te mechy, kadłub statku bojowego (nie chelikopterów… lub czymkolwiek one są) jest niemal identyczny jak z Dropshipu, twarda laska tu grana przez Panią Rodriguez, wnętrza stacji + korytarze przywołują wspomnienia z LV-426… jestem przekonany, że gdy obejrzę ten materiał jeszcze raz na wydaniu DVD to znajdę więcej podobieństw. No i oczywiście rzeczą już tradycyjną w twórczości tego reżysera jesr przywiązanie do pewnej utartej tudzież ulubionej ekipy aktorskiej. Jak w przypadku (niegdyś Schwarzeneggera), Paxtona, Biehna, nawet i Pani Goldstein tak i tutaj na ekran powraca dość znacznie już niestety sczerstwiała Sigourney Weaver. Lubie Camerona, heh, tym bardziej, że mam w okolicy znajomego, który wygląda niemal identycznie (brakuje mu tylko brody i byłby praktycznie sobowtórem, serio serio).

  18. Rokugatsu
    21 marca, 2010 at 08:29 | #18

    W końcu sam wybrałem się do kina. Spodziewałem się przehypowanego filmu, który poza efektami specjalnymi nie ma nic do zaoferowania i … miło się rozczarowałem. Efekty faktycznie świetne, chociaż 3D i mnie nie zachwyciło…Podobnie jak niektórzy tutaj, też byłem w CinemaCity, może coś z tym kinem nie tak? :E W każdym razie efekty- świetnie, fabuła- średnia, ale też nie znowu taka beznadziejna. I to co najbardziej spodobało mi się w filmie- świat. Zakochałem się w Pandorze i Na’vi :D Naprawdę, po tych 3 (czy iluś tam) godzinach żałowałem, że to już koniec. Aż chyba kupię wersję na Blu-Ray i mam wielką nadzieję na drugą część.

  19. Inlagd
    21 marca, 2010 at 09:54 | #19
  20. guzik
    21 marca, 2010 at 15:05 | #20

    @up: świetne :)

  21. Inlagd
    21 marca, 2010 at 15:33 | #21
  1. Brak jeszcze trackbacków